Liczne jednostki, szczególnie te które przychodziły z ładunkiem wina, zboża czy węgla, po wyładowaniu wracały często bez ładunku. Oczywiście dla własnego bezpieczeństwa z braku ładunku potrzebowały balastu.
Plac Wolności około 1860 r.( fot. Archiwum )
Powstanie a następnie rozbudowa w XVIII i XIX w. portu oraz osady miejskiej Świnoujścia następowało równolegle i w zasadzie w pełnej harmonii. Jednakowoż czasami występowały pewne, nieoczekiwane zakłócenia w życiu miasta, które wynikały z funkcjonowania portu. Tak było z prozaiczną, ale bardzo ważna sprawą balastu dla statków zawijających do portu.
Liczne jednostki, szczególnie te które przychodziły z ładunkiem wina, zboża czy węgla, po wyładowaniu wracały często bez ładunku. Oczywiście dla własnego bezpieczeństwa z braku ładunku potrzebowały balastu.
Większość z zawijających tu statków potrzebowała balastu( fot. Archiwum )
Ponieważ w najbliższym rejonie nie występowały złoża kamieni, zwykle używanych jako balast, zastępowano je piaskiem, którego tu akurat nie brakowało. Władze portowe, tak jak to każda władza ma w zwyczaju problem uregulowała przepisami i oczywiście taryfikatorem opłat z tego tytułu. Według wprowadzonego już w 1751 roku regulaminu portowego, statki mogły pobierać balast na stronie wschodniej Świny, ze wskazanej wydmy. Zbędny balast miały zaś obowiązek składać po stronie zachodniej, przy bulwarze. Tak za jedną jak i za drugą czynność należało wnieść stosowna opłatę. W zależności od wielkości statku od 8 srebrnych groszy do talara. Z czasem zezwolono też na pobieranie piasku po stronie zachodniej ze wskazanej wydmy. Władze chciały się w ten sposób pozbyć tanim kosztem potężnych wydm i piaskowych pagórów, które znajdowały się w centrum miasta, n.p. na obecnym Placu Słowiańskim. No i jeszcze na tym zarobić.
Rzeczywistość jednakowoż zwiodła oczekiwania władz miejskich. Kapitanowie, by zaoszczędzić na opłatach balastowych, wysyłali majtków po piasek nocą, pod osłona ciemności. Ci zaś kopali gdzie popadło, byle szybciej i niezbyt daleko od nabrzeża portowego, czyli obecnego Wybrzeża Władysława IV. W ten sposób, uliczki w pobliżu portu po pewnym czasie zaroiły się od wykopów, które po deszczu stawały się groźnymi pułapkami, dla spóźnionych przechodniów. Ponieważ oświetlenie ulic było wówczas praktycznie żadne, był to zaiste problem.
Piach na balast kopano głównie pod osłoną nocy( fot. Archiwum )
Doświadczył tego jeszcze w 1847 r. pewien mieszkaniec, który wieczorem udawał się z rejonu dzisiejszej ulicy Bohaterów Września na obecną ul. Marynarzy. Nieomal u celu, wpadł nieszczęśnik do głębokiego wykopu łamiąc przy tym rękę. Przed dalszym nieszczęściem wyratowali go mieszkańcy pobliskiego domu.
Ponieważ nie był to przypadek odosobniony, sprawa stała się sygnałem alarmowym dla ojców miasta. Podobnych dziur, powstałych za sprawą już to oszczędnych szyprów, już to leniwych majtków, było w mieście bez liku. Magistrat wyznaczył więc ponownie miejsca z których pobór piasku był możliwym i co ważne bezpłatny. Kopanie zaś dołów w miejscach innych niż wskazane, obwarowano wysokimi grzywnami. Pomysł okazał się nad wyraz rozsądnym. Powoli zniknęły wydmy z centralnych placów i ulic a następnie tym samym sposobem splantowana została wielka wydma w rejonie ulic Narutowicza, Paderewskiego i Krzywoustego.
Jednakże nawet w centrum miasta przez wiele jeszcze lat nie było ani kawałka utwardzonej nawierzchni. W autobiograficznej powieści Teodora Fontane znajdujemy opis placu przed kościołem Chrystusa Króla, nad którym już to unosiły się tumany piasku, już to w kałużach taplały się kaczki. Nie było lepiej co pokazuje rycina z połowy XIX wieku na głównym portowym bulwarze. Tam również zalegał piach. Jak to mogło wyglądać powiedzieć coś mogą mieszkańcy niektórych już nowych osiedli, na których z pewnym opóźnieniem zbudowane wewnętrzne drogi.