A potem w pudełko i prosto do magistratu. Konkretnie do gabinetu wiceprezydenta Andrzeja Szczodrego.
W urzędzie zrobił się prawdziwy popłoch. Prezydent, jak mówił Pan Andrzej, mocno się zirytował. Koniec końców odesłano go (nie prezydenta, tylko p. Andrzeja, wraz z kotem) do odpowiedniego wydziału i tam zarówno on, jak i (przede wszystkim) kot otrzymali pomoc.
Więcej przeczytasz na blogu:
asta.redblog.gs24.pl