Dr Józef Pluciński • Piątek [26.12.2008, 15:27:04] • Świnoujście
Zimowe klęski ery socjalizmu

Przybrzeżna kra utrudniająca żeglugę promową, 1963 r.( fot. Archiwum
)
Pierwsze po II wojnie światowej zimy, nie rozpieszczały miejscowych również. Bardzo dotkliwie odczuwali to nieliczni jeszcze polscy mieszkańcy Świnoujścia, którym na przełomie 1945/46 roku, chłód i głód w oczy mocno zaglądały. Miasto było odcięte od reszty kraju, a tu na miejscu, z opałem i żywnością, było gorzej niż źle. Stąd też, w grudniu 1945 roku, podjęta została pierwsza próba dotarcia do Szczecina małym stateczkiem o dumnej nazwie „Piast”, który to wiózł do stolicy województwa na wymianę, złowione tu ryby. Już wtedy, 17 grudnia ze względu na zalodzenie Kanału i Zalewu Szczecińskiego, ów rejs miał dramatyczny przebieg.
W dwa lata później, atak zimy spowodował bardzo silne zalodzenie niemal wszystkich pomorskich rzek: Regi, Iny, Parsęty, Słupii. Gdy nastąpiły wiosenne roztopy, nadrzeczne miasteczka w tym Stargard, Trzebiatów, Gryfice, Goleniów, przeżywały powodzie o niespotykanym natężeniu. W Świnoujściu, dokuczało przede wszystkim zalodzenie portu i toru wodnego, którego drożność interesowała wówczas przede wszystkim Rosjan, wywożących drogą wodna wojenne zdobycze.
Kolejne dziesięciolecia obfitowały również w zimy, które dla nas, rozpieszczonych kolejnymi zimami, wydawać się mogą nadzwyczaj ostre. Ale to było wówczas normalne zjawisko, związane ze strefą klimatyczną, w jakiej żyjemy! I tak na dobrą sprawę, odmiennie do tego zaczęto podchodzić właśnie w latach, kiedy to na potęgę „budowało się zręby socjalizmu”. W czasach, kiedy poczciwa stonka ziemniaczana, traktowana była jak agent amerykański i do jej zwalczania mobilizowano masy, od przedszkolaków po starców, ostra zima też normalnie traktowana być nie mogła.
Powstały w tamtych czasach dowcip, stwierdzał, że socjalizmowi zagrażają cztery niebezpieczeństwa: wiosna, lato, jesień i zima. Dowcip ten funkcjonował zresztą przez następne dziesięciolecia, aż do schyłku tzw. realnego socjalizmu. Zcentralizowana, nieruchawa administracja, na siłę upolityczniana, w przypadku jakiegokolwiek zachwiania przewidzianych planem warunków, natychmiast ukazywała swą niewydolność i bezradność, nawet wobec zjawisk przyrody, które od tysiącleci były traktowane jako normalne. Ostre zimy, gorące lata, zbyt obfite deszcze traktowane były jak kataklizm, który godził w istniejący ład polityczny i wykonanie planów socjalistycznego państwa. Stąd też w wypadku ich zaistnienia zwoływano wielkie narady aktywu, na których to „ w obliczu trudnych a odpowiedzialnych zdań” podejmowano cudaczne nieraz decyzje. Tytuły prasy partyjnej krzyczały słownictwem jak z podręczników strategii i taktyki: „mobilizacja”, „wszyscy na front ( żniw, walki z zimą, z suszą, powodzią itd.), „kampania”. A wszystkiemu patronowały „sztaby” organizujące odprawy, operatywki, nikomu niepotrzebne dyżury, meldunki, itp., itd. A nawet, kiedy wszystko było normalnie, to też było nienormalnie. Bo albo była to dla ówczesnych rządców, klęska urodzaju, albo tradycyjnie brakowało sznurka do snopowiązałek.
Darujmy sobie jednakowoż te polityczne w treści wywody, wracajmy do historii. Jako się już rzekło srogich zim było wówczas pod dostatkiem, zaś łagodne były wyjątkiem, ale przypomnieć chcę te, najbardziej w miejscowej tradycji utrwalone.
Rzetelnie dała się we znaki mieszkańcom naszego miasta zima, na przełomie 1962 i 63 roku. Szczególnie zaś zapamiętali ją mieszkańcy Karsiborza. Mostu, który mizernie, ale łączy dziś wyspy Karsibór i Wolin, jeszcze wówczas nie było, komunikację utrzymywały promy. Mróz był wówczas tak silny, że przez kilkanaście dni nie funkcjonowało żadne połączenie promowe. Karsiborzanie, po wyczerpaniu zapasów w miejscowym sklepie, zaczęli odczuwać braki podstawowych środków spożywczych. I tak doszło, do głośnej wówczas na cały kraj, akcji dostarczania wyspiarzom, helikopterami wojskowymi żywności. Niezwykle skomplikowało się również położenie świnoujścian, a to także w związku z silnym zalodzeniem Świny. Nawet parowe promy, nie były w stanie utrzymać połączenia między brzegami. Wyręczały je, w niewielkim zakresie holowniki. Trudno było bowiem, holownikiem przewieźć pracujących w „Odrze” i instytucjach, położonych po warszowskiej stronie.

Przeprawa przez Świnę możliwą była tylko holownikiem, 1963.( fot. Archiwum
)
Jak wspominają starsi mieszkańcy, były nawet przypadki, że śpieszący się, na piechotę po krze przedostawali się na Warszów. W dziwnej sytuacji, ten atak zimy postawił zimowych kuracjuszy, którzy to w liczbie kilkudziesięciu, nie byli w stanie opuścić miasta. Ono zaś było rzetelnie zasypane śniegiem, któremu nie były w stanie podołać, mimo komitetowej mobilizacji, wątłe technicznie, miejscowe Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej.