iswinoujscie.pl • Niedziela [08.04.2007, 00:20:22] • Świnoujście

Z miłości do muzyki... – rozmowa z Joanną Manista

Z miłości do muzyki... – rozmowa z Joanną Manista

Zawsze miałam sentyment do starych instrumentów, które uważam za żywych świadków artystycznej historii( fot. Artur Kubasik )

Wywiad z Joanną Manista to dziś duże wyzwanie. Po pierwsze, Pani muzyk ma za sobą rzesze zwolenników i ludzi, którzy wierzą w to, co z nią współtworzą. Po drugie zaś – jak wykazać się dziennikarską obiektywnością w rozmowie z tak niebywale energiczną i pozytywną postacią? Jej musicale to dla mieszkańców Świnoujścia spotkanie oko w oko z kulturą, możliwość obserwowania młodych talentów, które Pani Asia dostrzega bez zbędnych problemów. Jakie były jej początki nad morzem, skąd ma w sobie siłę do działania i dlaczego nie poprzestaje na tym, co łatwe do osiągnięcia? O tym i wielu innych rzeczach opowiedziała mi w zaciszu swojego szkolnego gabinetu...

Paulina Olsza: Mała Asia to w pamięci domowników niesforny brzdąc, którego wszędzie pełno czy spokojna, ułożona dziewczynka grzecznie wykonującą polecenia?
Joanna Manista:
Zdecydowanie to pierwsze. Zawsze trudno mnie było ogarnąć, znaleźć i nadążyć za mną. Mama mówiła, że ta podwójna energia wynika z tego, że jestem spod znaku Bliźniąt i wszystko robię z podwojoną mocą. Jak się na coś uparłam i coś sobie ubzdurałam to nie poddawałam się, dopóki nie osiągnęłam celu.

P.O.: Jak toczyły się Pani muzyczne losy?
J.M.:
Urodziłam się w Gnieźnie w dość mało muzykalnej rodzinie, właściwie tylko mój dziadek był akordeonowym samoukiem. I to właśnie on postanowił zainteresowanie muzyką rozbudzić w najmłodszym wówczas domowniku – czyli w mojej siostrze, co okazało się pomysłem mocno chybionym. Dlatego też, gdy ja przyszłam na świat nikt specjalnie nie oczekiwał, że zainteresuję się muzyką. Ja jednak byłam bardzo zafascynowana akordeonem dziadka, początkowo tylko przyglądałam się z boku jego grze by potem stworzyć wspólnie oryginalne wariacje na 4 ręce ;) Dziadek twierdził, że akordeon to instrument mało kobiecy i kupił mi fortepian. W sumie można powiedzieć, że sama garnęłam się od najmłodszych lat do muzyki. Do dzisiaj wspominam z uśmiechem, jak moja mama, która nie zna ani jednej nuty, sumiennie sprawdzała czy aby nie zapomniałam o codziennych ćwiczeniach na instrumencie. Dla takiej żywiołowej osoby jak ja siedzenie w jednym miejscu to była niemalże tortura.

Po skończeniu szkoły muzycznej pierwszego stopnia na fortepianie stwierdziłam, że czas na małą zmianę. Pianiści zawsze kojarzyli mi się z osobami, które bardzo dużo czasu spędzają na doskonaleniu warsztatu, a poza tym mają to utrudnienie nie mając swojego instrumentu pod pachą, że muszą walczyć o dostęp do niego na uczelni. Rywalizacja, która budzi się w pianistach jest spowodowana też tym, że na rynku pracy potrzebnych jest ich niewielu – w filharmoniach jeden, może dwóch, podczas gdy np. skrzypkom łatwiej jest znaleźć zatrudnienie. Kończąc szkołę podstawową już wtedy nie wyobrażałam sobie siebie siedzącej kilka godzin na stołeczku przy instrumencie. Ale skoro już zaczęłam inwestować swój czas w muzykę, postanowiłam iść za ciosem. Wybrałam rytmikę, czyli połączenie tańca, baletu, choreografii z improwizacją fortepianową i wyjechałam do Poznania. Po ukończeniu tego etapu coś pchnęło mnie w stronę muzykoterapii, której studia dostępne były tylko w Łodzi i we Wrocławiu. W Łodzi muzykoterapia dopiero rozpoczynała swoje istnienie, ale oferowała mi możliwość studiowania dwóch kierunków jednocześnie już od pierwszego roku, co nie było możliwe we Wrocławiu. Rzuciłam się więc na głęboką wodę chcąc zacząć dwa kierunki jednocześnie, ale po podjęciu studiów zrozumiałam, że jest to trudne zadanie i postanowiłam oswoić się najpierw z jednym kierunkiem studiów na IV Wydziale Akademii Muzycznej. Odłożyłam to w czasie do końca drugiego roku studiów i przeniosłam się do Wrocławia, korzeni muzykoterapii w naszym kraju. A potem przywiało mnie tutaj ;)

(Moim pierwszym instrumentem, a zarazem prezentem od Dziadka, był stary fortepian Bechstein) fot. Artur Kubasik

P.O.: Czy w mieście takim jak Świnoujście trudno jest się zaaklimatyzować, znaleźć znajomych, ulubione miejsca?
J.M.:
Muszę przyznać, że nie miałam większych problemów w odnalezieniu się w Świnoujściu. Miasto zawsze kojarzyło mi się z popularnym kurortem, idealnym miejscem do wypoczynku, spacerów i specjalnie nie oponowałam, gdy okazało się, że mój mąż ma tutaj dostać pracę, chociaż miałam pewne obawy. W tym samym czasie moja koleżanka ze studiów wyjechała do Gdyni i kiedy się o tym dowiedziałam, troszkę jej zazdrościłam. Gdańsk, Gdynia, Sopot to trzy wielkie miasta, a więc potrójne możliwości. Ale… w tym rejonie Polski są dwie spore akademie muzyczne – i w Gdyni i w Bydgoszczy więc… muzyków sporo. Okazało się, że przez długi czas nie mogąc znaleźć pracy w zawodzie, pracowała jako sprzedawca w sklepie z zabawkami. Może to i urocze zajęcie, ale na pewno niesatysfakcjonujące zawodowo. My muzycy edukację zaczynamy chyba najwcześniej ze wszystkich zawodów – bo już w szkole podstawowej wobec czego człowiek wiąże nadzieję że po tylu latach nauki będzie mógł dalej żyć muzyką.

Przyjechaliśmy z mężem do Świnoujścia we wrześniu. Na początku chciałam po prostu urządzić nas w naszej małej kawalerce i dopiero wtedy zacząć rozglądać się za pracą. I właściwie gdyby nie to, że szukałam sklepu meblowego, to może do dzisiaj urządzałabym nasze mieszkanko (śmiech). Bowiem w drodze do meblowego mijałam szkołę muzyczną, gdzie uzyskałam informację o wolnych etatach zbieżnych z moimi zainteresowaniami. I tak od razu zaczęłam pracę w Świnoujściu mając kartony zamiast mebli.

Jeśli chodzi o przyjaciół, to nie jest łatwo. Myślę, że każdy z nas szuka by znaleźć ludzi, którzy patrzeć będą w tę samą stronę, którzy mają podobne wartości w życiu, którzy śmieją się podobnie i płaczą… Mieszkam w Świnoujściu już 6 rok i jest mi tu dobrze… Mam wspaniałego męża, satysfakcjonującą pracę i Przyjaciół, na których mogę liczyć o każdej porze dnia i nocy…

P.O.: Żal byłoby wyjeżdżać?
J.M.:
Na dzień dzisiejszy tak, chociaż… nie jestem pewna czy emeryturę spędzę na bujanym fotelu oglądając ten sam widok z okna…

P.O.: Jak poznała Pani męża?
J.M.:
W szkole podstawowej muzycznej (śmiech). Jesteśmy z jednej klasy, co nie oznacza, że od pierwszej chwili trzymaliśmy się za rączki i układaliśmy plany na przyszłość. Nasze drogi rozeszły się, gdy wyjechałam uczyć się do Poznania. Po latach spontanicznie wypadło kameralne spotkanie klasowe, na którym zorientowałam się, że z mojego szkolnego kolegi zrobił się niezły przystojniak!

P.O.: Jak wyglądałyby wymarzone wakacje Joanny M.? Szalone safari czy leżak na Majorce?
J.M.:
Muszę przyznać, że uwielbiam się wygrzewać na słoneczku i gdy tylko mam okazję udaję się na plażę z kocykiem i olejkiem do opalania. Jeśli chodzi o wakacje marzeń to chyba podróż dookoła świata, poznawanie innych kultur, ale od kuchni, a nie ze strony dostępnej dla zwykłych turystów. Słowem: wygrana w totka, gruby portfel i podróż w nieznane!

P.O.: Skądinąd wiem, że jest Pani świetną pływaczką...
J.M.:
Rzeczywiście, woda to mój żywioł. Zaczynam nawet podejrzewać, że z tym Świnoujściem to nie był taki całkowity przypadek, tylko wiodła mną fascynacja morzem, nad którym zawsze chciałam mieszkać. A pływanie, chociaż trudno w to uwierzyć znów wzięło się przez muzykę! Jeśli uczysz się grać na jakimś instrumencie, to zdajesz sobie sprawę z tego, że piłka i wszystko, co z nią związane stanowi dla ciebie potencjalne zagrożenie – kontuzja palca czy ręki może wykluczyć z ćwiczeń, co prowadzi do kłopotów z zaliczaniem egzaminów z instrumentu odbywających się co pół roku. Szkoły muzyczne więc zadbały o to by w-f spędzać na basenie i tak… po lekcjach fortepianu biegałam prosto na basen i pływałam, pływałam, pływałam.... Dalej uwielbiam to robić i ubolewam nad stanem świnoujskiego basenu, który niestety bardzo skutecznie odstrasza moją pasję pływacką.

fot. Sławomir Ryfczyński

P.O.: Z imiennika numerologicznego: „Imię Joanna posiada cechy przypisywane numerologicznej jedynce. Jedynki mają szansę na realizację swoich najśmielszych pomysłów i wskazywanie drogi innym. Nieustannie dążą do ulepszania siebie. Niestety, mają też nadmierne wymagania w stosunku do innych osób, a to nie przysparza im przyjaciół. Jedynki są odważne, otwarte na ludzi, pełne entuzjazmu i niekonwencjonalne. Cieszą się z własnych osiągnięć, co bywa odbierane jako zarozumiałość.” Trafne czy raczej chybione?
J.M.:
Trzeba przyznać, że w tym tekście jest sporo prawdy.
Przyznam się, że wierzę w znaczenia imion, coś w tym jest. Kiedyś nawet czytałam horoskopy, ale odkąd znalazłam swoja jedyną miłość, której nie potrzebuję już szukać poprzez pozytywne fluidy czekające na mnie w drugim czy trzecim trymestrze miesiąca, a potem jeszcze usłyszałam że podobno horoskopy piszą za karę ci, którzy spóźniają się do pracy … zmieniłam literaturę.

P.O.: Skąd wziął się pomysł na pierwszy musical?
J.M.:
Najpierw przeczytałam „Samotność w sieci” i książka ta tak mnie oczarowała, że pomyślałam, że byłoby super móc przedstawić to po swojemu na scenie. Jako muzyk od razu zdecydowałam się na musical, a że wokół mnie byli fajni i kreatywni ludzie to z wcieleniem pomysłu w życie nie było problemów. Co roku mówię sobie, że to już ostatni raz (o czym moi artyści mi ciągle przypominają gdy tworzymy kolejny musical) że to koniec, że nie dam rady. Próby i przygotowania kosztują mnie bardzo dużo, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ale biorąc pod uwagę fakt, że to już 4 przedsięwzięcie to jednak daje mi to coś do myślenia. Tak, czerpię energię z młodych, kreatywnych, energicznych ludzi, którzy podobnie jak ja potrzebują od życia czegoś więcej… Chociaż z ręką na sercu muszę się przyznać, że teraz lekko denerwują mnie pytania o następny musical. Potrzebuję czasu by odetchnąć, zregenerować siły i spojrzeć z dystansem na to, co wspólnie z młodzieżą stworzyliśmy, co przeżyliśmy i o co jesteśmy bogatsi. Na wszystko potrzeba czasu – na wenę twórczą też.

P.O.: Pozwoliłaby Pani sobie na zaprezentowanie czegoś, co według Pani nie byłoby dobre?
J.M.:
To, czy musical jest dobry czy nie, nie zależy tylko ode mnie, ale też od innych ludzi, którzy się w to angażują.I tutaj powstaje jeden zasadniczy problem: dopóki nie ma terminu premiery, brak tej 100% gotowości by próby nabrały odpowiedniego kolorytu. Sami uczniowie przyznają, że największą mobilizację daje im dokładna data premiery. Wtedy nie ma już innej możliwości jak tylko spiąć się i dać z siebie wszystko! Ryzyko istnieje zawsze, można z czymś nie zdążyć, ale przecież zawsze można odwołać lub przesunąć datę premiery…Nigdy nie pozwoliłabym sobie na wystawienie czegoś, co dla mnie samej nie jest i technicznie i artystycznie dopracowane.

P.O.: Jak przyjmuje Pani krytykę?
J.M.:
Uważam, że dobrze wypowiedziana krytyka jest bodźcem do pracy nad sobą. Osobiście bardzo lubię słuchać opinii innych ludzi, chociaż najbardziej cenię sobie zdanie tych, którzy są dla mnie autorytetem w jakiejś dziedzinie.

P.O.: Jak spędzi Pani święta?
J.M.:
W Świnoujściu. Od dawien dawna wyjeżdżałam do Gniezna, a w tym roku to rodzinka przyjedzie do mnie, z czego bardzo się cieszę. Przy okazji życzę całemu portalowi www.iswinoujscie i Czytelnikom Wesołych i Pogodnych Świąt Wielkanocnych.

P.O.: Dziękuję za wywiad.

Źródło: https://iswinoujscie.pl/artykuly/747/