Na 3 lipca zapowiedziano premierę najnowszej książki Marty Matyszczak pt.: „Trup w sanatorium”. Fabuła powieści rozgrywa się w Świnoujściu. - To moje ulubione nadmorskie miasto – zdradza nam autorka. Specjalnie dla naszych Czytelników rozmawiamy o jej najnowszym dziele.
W świnoujskim sanatorium zostaje popełnione morderstwo. Traf chce, że w uzdrowisku zjawia się Szymon Solański, prywatny detektyw. Wraz z dziennikarką Różą Kwiatkowską wybrali się właśnie na pierwsze wspólne wakacje. Nie będzie im jednak dane wypocząć. Solański przyjmuje zlecenie odnalezienia zabójcy, a w śledczej pracy towarzyszy mu kundelek Gucio. Sprawa śmierci kuracjuszki zatacza coraz szersze kręgi, by w końcu sięgnąć dramatycznych wydarzeń gorącego lata 1977 roku. Bohaterowie będą musieli zmierzyć się ze światem donosicieli, festiwalowej bohemy i z osobistymi porachunkami, które przyniosą krwawe skutki.
Wydawnictwo Dolnośląskie zapowiedziało premierę książki pt.: „Trup w sanatorium”. Rozmawiamy z Martą Matyszczak, jej autorką.
Kamień Pomorski, Dziwnów, teraz Świnoujście. Pani książka to już trzecia pozycja, ukazująca się w ostatnim czasie, opisująca miejscowość z naszego województwa. Czy to jakaś moda wśród pisarzy?
Marta Matyszczak: Nie wiem, czy to moda, ale jeśli tak, to tylko z korzyścią dla literatury! Województwo zachodniopomorskie to przepiękne rejony z burzliwą historią w tle. Nic więc dziwnego, że autorzy tak chętnie osadzają tam akcje swoich powieści. Kiedy siedzi się dzień w dzień godzinami przed komputerem i przelewa swoją historię na papier, miło jest się przenosić w wyobraźni w miejsca fascynujące i móc je pokazać czytelnikom. A takim niewątpliwie jest Świnoujście. Także inna moja powieść, „Strzały nad jeziorem”, jest osadzona w Barlinku w Zachodniopomorskiem.
Czy Świnoujście ma w sobie coś, czego nie znajdzie Pani w innych nadmorskich miastach? Dlaczego akcję swojej książki umiejscowiła Pani akurat tutaj?
Staram się w kolejnych tomach „Kryminałów pod psem” sięgać po miejsca, które są mi w jakiś sposób bliskie. W „Trupie w sanatorium”, szóstej części mojego detektywistycznego cyklu, przyszedł czas na Świnoujście. Przez lata jeździliśmy tam z rodzicami do Trytona na wczasy pracownicze z huty, w której tata pracował. Wciąż z przyjemnością przyjeżdżam do Świnoujścia. To moje ulubione nadmorskie miasto. Ma ciekawą architekturę i interesujące położenie: przy granicy państwa, na wyspach, podzielone rzeką na dwie tak różne części. Jest unikatowe na tle innych nadmorskich lokacji.
A co z bohaterami? Inspirowała się Pani istniejącymi osobami?
Główni bohaterowie moich powieści: prywatny detektyw Szymon Solański i dziennikarka Róża Kwiatkowska są wytworami mojej wyobraźni. Stanowią zlepek różnych osób: tych mi bliskich, tych, których podpatrzyłam w tramwaju, ale i mnie samej. Czasami wydaje mi się, że mam zatrważająco wiele wspólnego z Różą, której cechą charakterystyczną jest wpakowywanie się na każdym kroku w przedziwne tarapaty. Obserwuję podobną tendencję u siebie...
No i jest jeszcze Gucio, kundel, którego Solański adoptował z chorzowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Gucio jest wzorowany na moim własnym psie, którego również przygarnęłam z tego samego azylu. Niestety Gucio odszedł niedawno, ale pozostanie w książkach i jeszcze nie raz tam nawywija.
Długo pisała Pani książkę o Świnoujściu? Czy wystarczy usiąść, pomyśleć i napisać?
Proces powstawania książki to długie miesiące intensywnej pracy. Nie inaczej było z „Trupem w sanatorium”. Najpierw pojawia się pomysł, który trzeba na sucho rozwinąć. Potem niezbędny jest research, czyli sprawdzenie swoich idei na własnej skórze, dogłębne zapoznanie się z opisywaną rzeczywistością, sięgnięcie do literatury przedmiotu. Podczas pisania „Trupa...”, w którym ważny jest wątek osadzony w 1977 roku podczas trwania Famy, trafiłam na akta IPN-u akcji inwigilacyjnej środowisk artystycznych przeprowadzonej pod kryptonimem „Kabareton”. Te akta, oczywiście w formie dostosowanej do fabuły, znalazły się w książce i zostały wplecione w kryminalną historię.
Następnym etapem w moim przypadku jest rozpisanie historii scena po scenie na niewielkich karteczkach: jest ich kilkadziesiąt, każda oznaczona jeszcze mniejszym świstkiem w kolorze odpowiadającym danemu wątkowi, wszystko ponumerowane, na wypadek, gdyby domowe zwierzaki (albo mąż) wjechały w tę misterną konstrukcję łapami (mąż nogami) i zburzyły system. I dopiero wtedy można zasiąść do pisania. A gdy już powieść jest napisana, dopiero zaczyna się cała zabawa, czyli wielokrotna redakcja odautorska. Wtedy tekst trafia do wydawnictwa i biorą się za niego redaktor oraz korektor. To zdecydowanie maraton, nie sprint.
Jak zostaje się pisarką? Czy to trudne?
Dla mnie to wspaniała, choć niepozbawiona trudnych momentów przygoda. Marzyłam o tym, by pisać kryminały od dawna. Wybrałam ten gatunek, ponieważ sama uwielbiam czytać literaturę gatunkową. Moje pisanie jest więc konsekwencją miłości czytelniczej. Brałam udział w licznych warsztatach pisarskich, między innymi na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Uczyłam się scenariopisarstwa. I to wszystko: lektury i szkolenie warsztatu, sprawiło, że wreszcie też sama napisałam pierwszą powieść, „Tajemniczą śmierć Marianny Bel”. Znalazłam dobrego wydawcę – Wydawnictwo Dolnośląskie – i machina poszła w ruch. Teraz – jakieś cztery lata po tym, gdy postawiłam pierwszą literę – rozmawiamy przy okazji premiery mojej szóstej powieści. Jestem więc szczęśliwa, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Że czytelnicy pokochali moich bohaterów i chcą poznawać dalsze ich losy.
Będą kolejne książki o Świnoujściu albo jego okolicach?
Nigdy nie mów nigdy! Teraz pracuję nad kontynuacją przygód Gucia i spółki. Jak zwykle akcja przenosi się w inne miejsce. Szykuję dla czytelników nową niespodziankę. Jednak wydarzenia, w jakich Szymon, Róża i Gucio brali udział w Świnoujściu, na długo pozostaną w ich pamięci.