Podróż mimo, że strasznie długa, przebiegła bez żadnych niespodzianek i w dobrych nastrojach. W Przemyślu czekały na nas busy i wbrew obawom piękna słoneczna pogoda. Po dojeździe do bazy od razu zabraliśmy się za rozlokowanie. Część namiotów już była w miejscu, które wybraliśmy sobie na obozowisko a część musieliśmy dostawić. Pierwszy obiad smakował nieźle, choć jeszcze niektórzy mieli w brzuchach domowe zapasy. Pierwsza noc pod namiotami przebiegła spokojnie i szybko... Deszcz padał pół nocy, co podziałało lepiej jak kołysanka. Kolejne dni, to obozowa majsterka, wybieranie nazw dla zastępów i drużyn obozowych, zwiady terenowe – słowem aklimatyzacja. Po niej przyszedł czas na obozowe „niedźwiedzie mięso", czyli wędrówki bieszczadzkimi szlakami, jedynymi w swoim rodzaju, pięknymi i niepowtarzalnymi. Na pierwszy ogień poszedł Otryt. Niby niezbyt wielka górka, ale po długotrwałych deszczach szlak wyglądał jak poligonowy tor przeszkód. Wartko jednak było się trudzić, bo w Chacie Socjologa na szczycie, było nocowanie pod gołym niebem przy ognisku i oglądanie wygwieżdżonego nieba. Po tym przyszedł czas na większy wędrówkowy wyczyn, czyli wyprawa na Połoninę Wetlińską z podejściem od Smereka. Kadra miała początkowo obawy czy wszyscy dadzą sobie radę – kilkoro harcerzy było w wieku 9-10 lat – jednak obawy te okazały się bezpodstawne. Wysiłek i zmęczenie zostały nagrodzone niesamowitymi panoramami gór i różnorodną przyrodą a kanapki robione z zabranych produktów, smakowały jak najlepsze dania u mamy. Przerywnikiem przeznaczonym na regenerację dla wszystkich, była przejażdżka Bieszczadzką Kolejką Leśną i degustowanie regionalnych serów, ciast i chałwy na końcowym przystanku. Wielkim turystycznym wyczynem była wędrówka całego obozu po trasie: Wołosate - Rozsypaniec - Halicz - Tarnica - Ustrzyki Górne. W sumie, blisko 27 kilometrów marszu. Ufff wyczerpująca to była wędrówka... Pierwsza grupa doszła do Ustrzyk około godziny osiemnastej a druga kilkanaście minut przed dziewiętnastą. Zmęczeni ale z wielką satysfakcją wszyscy wsiedli do czekającego już autokaru i wrócili do bazy. Widać było, że wysiłek był duży, jednak sił starczyło jeszcze na kolację i kąpiel. Ostatnim akordem programu obozu była wycieczka autokarowa do Soliny. Na miejscu rejs po Jeziorze Solińskim "statkiem pirackim" a po nim czas wolny tzn. wydawanie pieniędzy na pamiątki, hamburgery, kebaby, frytki i inne specjały, których z wiadomych względów nie serwowano w obozowej kuchni.