Jej gwiazda rozbłysła na nowo, gdy po powrocie do kraju otrzymała rolę Simony w popularnym serialu „M jak miłość” i zaczęła się realizować pisarsko. Dziś na swoim koncie ma już pięć książek, szósta jest na ukończeniu.
Nam udało się namówić aktorkę na krótki wywiad po tym, gdy w Miejskiej Bibliotece Publicznej czytała bajki i opowiadała dzieciom (oraz licznie przybyłym dorosłym) o ciekawostkach związanych z Australią.
fot. Sławomir Ryfczyński
Paulina Olsza: Co najbardziej kocha Pani w dzieciach?
Agnieszka Perepeczko: Myślę, że naturalność i niesamowitą umiejętność wygłaszania spostrzeżeń, których w słowa nie potrafiłby ubrać najmądrzejszy dorosły. To są krótkie komentarze na jakiś temat, które dzieci genialnie potrafią sformułować. Uważam, że takie rzeczy powinno się gdzieś spisywać.
P.O.: Jakie były Pani ulubione bajki z dzieciństwa?
A.P.: Jako dziecko uwielbiałam bajki, które notabene były w moich czasach podstawą, bo nie było czegoś takiego jak kanały telewizyjne przeznaczone tylko dla najmłodszych. Kochałam bajki Grimma, Andersena, ubóstwiałam „Małego Księcia”. W mojej pamięci najwięcej miejsca zachowało się jednak dla bajek o czarodziejskiej lampie Alladyna, o Bazyliszku, który siedział w piwnicach Starego Miasta w Warszawie i zabijał wzrokiem. Pamiętam też opowieść o człowieku, który oszukiwał gospodynię pewnej wielkiej rezydencji, żeby okraść potem mieszkanie. Bardzo lubiłam bajki, jako dziecko byłam zafascynowana sprytnymi sposobami, dzięki którym dobre postacie wygrywały z tymi negatywnymi.
fot. Sławomir Ryfczyński
P.O.: Co według Pani jest takiego cudownego w bajkach, że dzieci wciąż chcą słuchać tych, które rodzice czytają im na dobranoc? Jaką mają one przewagę nad tymi telewizyjnymi?
A.P.: Myślę, że jest to kontakt z żywą osobą, która czytając, wytwarza magię, specyficzną atmosferę, tajemniczość. Nie sposób się oderwać od słuchania bajek, które są opowiadane z pasją i zaangażowaniem. Bajki telewizyjne są dla mnie ‘plastikowe’. Kontaktu z kochającą i bliską osobą, zasypiania w poczuciu bezpieczeństwa nie jest w stanie zastąpić telewizor.
P.O.: Jakie książki czyta Pani teraz?
A.P.: Ostatnio byłam na promocji „Monografii grzechów. Z dziennika 1978-1989” Krystyny Kofty, z którą się zresztą przyjaźnię. Książka jest dość obszerna i opowiada o tym, co działo się w troszkę „zasznurowanym” życiu kulturalnym Warszawy w latach 80’. Dla mnie jest ona bezcenna, ponieważ w tamtym okresie przebywałam w Australii i to dopiero z niej mogłam wywnioskować, o czym się wtedy mówiło i gdzie spotykało. Występuje w niej wiele osób, które znam i znałam. Muszę się jednak przyznać, że ostatnimi czasy czytam niewiele, bo gdy wracam do domu z planu serialu, to zanim sięgnę po książkę już muszę się uczyć kolejnych scen. Stale gonię za czasem, nie mam go aż tyle, żebym mogła czytać, gotować, uczyć się i „być na czasie” z informacjami jednocześnie. Wszystko dzieje się na raz i uważam, że ma to też swoje uroki. W życiu jedno powinno przechodzić w drugie, człowiek powinien mieć prawo wyboru zainteresowań i działań z nimi związanych, wszystko powinno pulsować. Moja kuzynka, z którą się bardzo przyjaźnię, mówi, że nie wytrzymałaby tempa mojego życia przez dwa tygodnie. Wydaje się, że występy w programach nie zajmują tak wiele czasu, ale wszędzie trzeba przecież dojechać. Dostaję również dużo zaproszeń od bibliotek takich jak wasza, bo mam o czym opowiadać – piszę i jednocześnie gram w serialu, co bardzo ciekawi ludzi.
fot. Sławomir Ryfczyński
P.O.: Dziękuję za rozmowę.