iswinoujscie.pl • Poniedziałek [24.03.2008, 16:18:22] • Świnoujście
Z polską duszą, grają dla Niemców
fot. Sławomir Ryfczyński
Marek Żeleszkiewicz i Ryszard Łaba. Świnoujścianie, którzy od lat wyjeżdżają zagranicę –aby tam grać i śpiewać. W repertuarze mają i światowe przeboje z lat 60, 70 i 80, ale też nowe hity. Przeplatają to taneczną muzyką niemiecką. Coś jakby disco polo czy raczej „disco deutsch”. Nawet zmęczeni, późno w nocy – wciąż się śmieją i żartują. Może właśnie to ich ciepłe i dobre usposobienie a także niesamowity talent przysparza im taką widownię. Goście restauracji, hoteli i knajpek, gdzie grają, po prostu ich uwielbiają. Jak na promenadach zaczyna grać ich zespół „Sun shine band”, to od razu zbierają się tłumy.
Mijali 4 granice
W latach 80 grali w innych składach. Obaj jednak spotykali się często na trasach w Niemczech.
- Wszystko było wówczas inne – wspomina Marek Żeleszkiewicz. – Teraz jedziemy ot tak sobie, swobodnie, bez paszportów. Nikt nas nawet nie kontroluje. Jeszcze 20 lat temu było to nie do pomyślenia. My przekraczaliśmy kiedyś 4 granice! Najpierw polsko-niemiecką. Potem kolejna odprawa przy strefie radzieckiej. Trzecia – na końcu owej strefy i ostatnia jak przekraczało się granicę dzielącą Niemcy Wschodnie od Zachodnich - „lepszego świata”. Nie zawsze oczywiście udało nam się tam dotrzeć.
Jednak najgorzej było – jak wspominają panowie - na odprawach przy strefie radzieckiej.
- Kiedyś jeden z żołnierzy – widząc, że jesteśmy artystami, że mamy instrumenty, kazał wszystko wyrzucić samochodu – wspominają nasi rozmówcy. - Był styczeń, mroźna zima. A on dał nam śrubokręty i kazał wszystkie części perkusji rozkręcać. Czy nie mamy tam nic ukrytego. Człowiek nie mógł słowa powiedzieć. Dzisiaj powstałby z tego jakiś skandal. Ale wtedy - posłusznie wykonywało się rozkaz jakiegoś radzieckiego żołdaka z kałachem.
Silnik za 5 par jeansów
Zdarzały się też oczywiście miłe chwile. Pan Ryszard kupił kiedyś 5 par nowiutkich jeansów. Wiedział, że rodzina się ucieszy. W tamtych czasach mieć modne jeansy to było prawdziwe szczęście.
- Wszystkie musiałem sprzedać, żeby naprawić auto – mówi Ryszard Łaba. - Tak się kopciło spod maski, że wszystko było czarne. Silnik kompletnie siadł. Ktoś nam pomógł i ze złomu zabrał potrzebne części. Naprawiliśmy auto i w drogę. Dzisiaj jakbym poszedł do mechanika, żeby mi samochód za spodnie naprawił, to by chyba umarł ze śmiechu.
- Ja pamiętam jak niemiecki kierowca mrugał nam, że świateł nie mamy – dodaje pan Marek. – Były, ale za słabe. Nie dość, że pomógł nam te światła naprawić, to jeszcze przenocował nas u siebie. Miał tartak. Był bogaty. W domu stał biały fortepian. Wspaniałe mieszkanie. Rano zawiózł nas jeszcze do wulkanizacji i kupił nowiutkie opony. Nasze były całkiem starte. Nie chciał za to ani grosza. Te opony były pewnie więcej warte niż nasz stary samochód.
fot. Sławomir Ryfczyński
Biały asfalt
Wyjeżdżając z Polski, czuli się za każdym razem jakby jechali do lepszego świata.
- Już w NRD było lepiej - tłumaczy Marek Żeleszkiewczi. - Ale jak mijaliśmy granicę z Niemcami Zachodnimi, to już był całkiem inny świat. Pamiętam, jak zobaczyłem pierwszy raz takie pasy namalowane fluorescencyjną farbą. Dziś to śmieszne, ale wtedy to była nowość dla nas. Pomyślałem – mają tu biały, świecący asfalt!.
Chcieli wracać do rodzin
Wyjeżdżali nie tylko do Niemiec. Byli też w Jugosławii, Finlandii.
- Pamiętam jak schodziliśmy z promu. Podszedł do nas facet i coś powiedział wydawało się, że to dzień dobry. No więc my to samo do niego. Strasznie się dziwił. Okazało się, że on się przedstawił. No to jak my do niego to samo, to tak jakbyśmy mieli to samo nazwisko. Była z tego niezła zabawa.
Zapytaliśmy naszych rozmówców czy nie kusiło ich aby uciec. Od polskiej rzeczywistości, braku artykułów w sklepach, cenzury. Mieli przecież wiele okazji.
- Nawet się nie nad tym nie zastanawialiśmy - mówią zgodnie. - Mieliśmy w Polsce rodziny. Czekały na nas żony, dzieci. Świat zachodu może kusił. Był lepszy, kolorowy, wydawał się szczęśliwszy. Ale my jesteśmy Polakami i w Polsce chcieliśmy żyć.
W Stanie Wojennym było im ciężko. Nie chcieli nikogo puszczać zagranicę.
- Miałem siostrę w Niemczech, pisałem prośby, wnioski. Nic to nie dało. Wstrzymali paszport i tyle – wspomina pan Marek.
Do Penelopy ludzie w papciach przychodzili
W latach 70 i 80 grali też często w Świnoujściu, Międzyzdrojach, Międzywodziu. Jak był wieczór kiedy w Penelopie, Albatrosie czy Parkowej pojawiał się pan Marek czy Ryszard z zespołami, to na salach był komplet.
- Wtedy do Penelopy przychodziły tłumy – wspominają nasi rozmówcy. - Kiedyś lokal był nieogrzewany, to w płaszczach tańczyli. Jak założyli kaloryfery to tak grzały, że się ludzie parzyli. W końcu pojawiły się osłony i było dobrze. A z wieżowca wojskowego to w papciach potrafili przychodzić. Rodzinnie było. Zabawa na całego.
Mają też na swoim koncie wiele sukcesów.
- Zajęliśmy kiedyś pierwsze miejsce na przeglądzie orkiestr. Nawet artykuł się pojawił na nasz temat w Sztandarze Młodych. Ależ byliśmy dumni.
fot. Sławomir Ryfczyński
Można ich posłuchać w hotelu Maritim
Teraz grają często w hotelu Maritim w Heringsdorfie. Piękne miejsce. Restauracja pod prawdziwymi palami. Bar gdzie obsłuchuje Thomas Schilling, wicemistrz Niemiec we free stylu, czyli żonglowaniu drinkami.
Kawiarnia w przeszkloną ścianą i widokiem na morze. Na środku kominek. Po jednej stornie sala z wiklinowymi koszami, poduchami. Dla wyciszenia i spokoju. Do dyspozycji gości kilka tysięcy książek w bibliotece hotelu. Z drugiej strony nimi oranżeria z egzotycznymi roślinami.
- Na korytarzach są fotele, krzesełka, siedziska z jednej z najsłynniejszych film, która projektuje meble z Niemczech – opowiada jeden z pracowników hotelu. – Na windach piękne malowidła polskiego artysty. Baseny ze zmieniającym się oświetleniem i muzyką – raz relaksacyjną, raz pobudzającą. Małe ogródki na dachu, gdzie hodujemy świeże zioła.