iswinoujscie.pl • Wtorek [03.05.2016, 19:10:27] • Świnoujście
Nieznana historia porwania wodolotu w 1970 roku. Świnoujskim wodolotem Kometa-1 Ślązak chciał uciec na Zachód

fot. Andrzej Ryfczyński
Wybuch był tak silny, że wyrwał klapę podłogową do kabiny pilota. Pilot został wyrzucony na zewnątrz na przedni dach wodolotu. Z porywacza nie było co zbierać. Znany świnoujski fotograf Andrzej Ryfczyński wspomina dziś tragiczną historię naszego miasta.
Żelazna kurtyna komunizmu zmuszała naszych rodaków do różnych sposobów wydostania się z Polski. Samoloty różnych armatorów były porywane do Berlina na lotnisko Tempelhof. Incydenty były tak wielokrotne, że skrót Polskich Linii Lotniczych „Lot” tłumaczono jako - Linia Obsługująca Tempelhof. Do Szwecji uciekano pod naczepami tirów. A latem 1970 roku mieliśmy tragiczny przypadek próby porwania świnoujskiego wodolotu Kometa-1 przez mieszkańca ze Śląska.

fot. Andrzej Ryfczyński
Ponieważ częste porwania samolotów skojarzyły się pewnemu pracownikowi laboratorium na Śląsku z wolnością, spróbował porwać nasz wodolot do Szwecji. W tym celu wyprodukował małą ilość nitrogliceryny, odpowiednio zapakował i wsiadł w pociąg do Świnoujścia. Tutaj kupił bilet na wodolot do Szczecina. W drodze powrotnej, kiedy wiedział już to, co potrzeba, o załodze wodolotu, zadecydował o porwaniu. Z prawej burty otworzył drzwi do pomieszczenia, gdzie pionową metalową drabinką wchodzi się do bardzo małej kabiny pilota i mechanika wodolotu. By tam wejść, trzeba podnieść taką klapę jak właz na dach. Pilot i mechanik po wejściu zamykają ten właz. Siedzący pilot po lewej stronie właśnie znajdował się na tym włazie, mechanik po prawej stronie nie miał włazu pod sobą. Opisuję to tak dokładnie, ponieważ taka konstrukcja miała podstawowe znaczenie dla tej tragedii. Porywacz nie wiedział, że nie można wejść do kabiny i że pilot siedzi na tym włazie. Próbował się dobijać. Coś krzyczał, ale trudno było to zrozumieć i trwało to krótko. Prawdopodobnie nitrogliceryna wyleciała Ślązakowi z ręki lub uderzył tym pojemniczkiem w drabinę... Nastąpiła eksplozja.

fot. Andrzej Ryfczyński
Po wszystkim z porywacza nie było co zbierać, a w stoczni jeszcze dłuższy czas wypłukiwani z zakamarków jego szczątki. Silna eksplozja, na szczęście otworem wejściowym, dała upust niemal całej energii. Jednak wybuch był tak silny, że wyrwał klapę podłogową do kabiny pilota. Pilot został wyrzucony na zewnątrz przez małe okienko na przedni dach wodolotu i tam pozostał. Mechanik został w kabinie. Wszystko wydarzyło się na wysokości świnoujskiej stacji paliw dawnego CPN.