iswinoujscie.pl • Niedziela [01.11.2015, 09:04:50] • Świnoujście

Śmierć musi być wiedeńczykiem

Śmierć musi być wiedeńczykiem

fot. Jarosław Molenda

W Polsce Dniu Zmarłych towarzyszy powaga i zaduma, ale nie wszędzie ludzie mają takie podejście do śmierci – zapewnia świnoujski podróżnik Jarosław Molenda. W Meksyku krewni odwiedzają zmarłych na ich grobach, ale zamiast się smucić, bawią się i jedzą niczym na pikniku. Historia Wiednia również przekonuje, że ostatnia droga nie musi być smętnym konduktem.

To weselsze nastawienie obrazuje fragment przyśpiewki z heurigi – tradycyjnej wiedeńskiej winiarni:

Śmierć musi być wiedeńczykiem,
tak jak miłość jest Francuzką.
Któż inny tak punktualnie powiedzie cię do nieba bram?
Tylko wiedeńczyk ma takie wyczucie.

Życie i śmierć były ze sobą powiązane. Uważano je za nierozerwalną jedność. Wystawny pogrzeb stał się właściwie najważniejszą chwilą w… życiu zmarłego. Pieniądze zbierano praktycznie latami, aby po śmierci pokazać, kim się było i podkreślić pozycję społeczną i bogactwo. Wiedeńczyków cechowała wyjątkowa, wręcz maniakalna gorliwość, z jaką troszczyli się o żywot pozagrobowy – nieporównanie bardziej niż o doczesny. Dbałość ta sięgała niemal granic absurdu.

Śmierć musi być wiedeńczykiem

fot. Jarosław Molenda

Nekropolie bywają znakomitym odzwierciedleniem kultury, tradycji, a nawet mód, jakie panowały w danym kraju. Wiedeński Zentralfriedhof to chyba największe cmentarzysko Europy – jest tu trzysta tysięcy grobów, które kryją około 3 milionów zmarłych – to prawie dwa razy tyle co liczba żywych mieszkańców austriackiej stolicy.
Pisarz André Heller, określił ten cmentarz mianem „afrodyzjaku dla nekrofilów”. I myśliwych – chciałoby się dodać – gdyż odbywają się tu od czasu do czasu łowy na panoszące się bażanty i zające. I melomanów, bo wcale nie tak rzadko można tu usłyszeć chór Opery Wiedeńskiej wykonujący Ave Maria czy Filharmoników Wiedeńskich grających marsza żałobnego.

Śmierć musi być wiedeńczykiem

fot. Jarosław Molenda

Ponieważ pod koniec XIX w. niełatwo było się dostać na Zentralfriedhof, kursował tam tramwaj, który woził po kilkadziesiąt trumien ze zmarłymi. Na oryginalny pomysł wpadli w 1874 r. inżynierowie Feldbinger i Hudetz. Według ich koncepcji trumny miały trafiać wprost do grobowców „pocztą pneumatyczną”. Zaplanowany przez nich tunel miał liczyć kilometr długości i wykorzystywać kompresję powietrza. Przedstawiony projekt został odrzucony jak mało pobożny.
Uznania nie znalazł również inny oszczędnościowy patent, i to nie byle kogo, bo samego cesarza Józefa II. Monarcha doszedł do wniosku, że zakopywanie zmarłych w ubraniu i w trumnie to marnotrawstwo (dziś władca zasłużyłby na miano „naczelnego ekologa”). Skonstruował trumnę wielokrotnego użytku, której dno po pociągnięciu za dźwignię zwalniającą blokadę, otwierało się niczym zapadnia szafotu. Pozostaje wyobrazić sobie zaszyte w płóciennym worku zwłoki wpadające do mogiły.

Źródło: https://iswinoujscie.pl/artykuly/39708/