Kilka dni temu minister skarbu Andrzej Czerwiński poinformował, że gazoport będzie uruchomiony dopiero w drugim kwartale przyszłego roku, a nie w lipcu tego roku, jak deklarowała premier Ewa Kopacz.
Litwiński mówił, że poślizg nie spowoduje zwiększenia kosztów budowy. - Na pewno nie zapłacimy więcej za prace, które zostały wykonane i które były wykonywane dłużej, tylko dlatego że były wykonywane dłużej. Co najwyżej w grę może wchodzić zapłacenie za pewne prace, które wcześniej nie były przewidziane - komentował poseł PO.
Andrzej Durka z Polskiego Stronnictwa Ludowego stwierdził, że poślizg nie ma większego znaczenia. - Mleko się rozlało. Termin jest już dawno przekroczony, niejeden z resztą. Najistotniejsze jest więc, by terminal był po prostu bezpieczny - mówił Durka.
Mniej cierpliwa jest Joanna Agatowska z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. - Jesteśmy bardzo mocno zaniepokojeni tym, że to wszystko bardzo mocno wydłuża się w czasie. Ale zgadzam się, że dzisiaj priorytetem jest kwestia bezpieczeństwa tego obiektu - przyznała wiceprzewodnicząca SLD.
Informacja o opóźnieniu nie dziwi Piotra Misiło. Przedstawiciel NowoczesnejPL przypomina krytyczny wobec postępów prac raport Najwyższej Izby Kontroli. - To, co dzisiaj się dzieje jest zwykłą konsekwencją tego, co inspektorzy NIK-u opisali w tym raporcie, więc nie jestem tym w ogóle zaskoczony - mówił Misiło.
Zdaniem Joachima Brudzińskiego z Prawa i Sprawiedliwości, już wcześniej było wiadomo, że będzie opóźnienie, a deklaracje wcześniejszego zakończenia prac były polityczne.
- Tak to jest, jak najważniejsi urzędnicy w naszym państwie - premier i ministrowie polskiego rządu - patrzą na Pomorze Zachodnie przez perspektywę doraźnego uzysku politycznego. To wtedy można każdą deklarację złożyć - komentował poseł PiS.
Budowa gazoportu rozpoczęła się w 2011 roku. Pierwotnie miała zakończyć się w 2014. Koszt prac to ponad trzy miliardy złotych.