Amerykanie z podziwem mówią o takich: self-made man. Piotr Madej skomponował, zagrał, zaśpiewał i nagrał swój debiutancki album w zaciszu swojego krakowskiego pokoju, ale to wystarczyło, by zachwycić najpierw internetowych poławiaczy muzycznych skarbów, a w dalszej kolejności media i publiczność najważniejszych festiwali, od Open’era po OFF. Nic dziwnego: takie połączenie kompozytorskiego talentu i wrażliwości często się nie zdarza. Choć jego płyta „Something of an End” ma „koniec” w tytule, jesteśmy pewni, że to dopiero początek fascynującej muzycznej drogi.