Muszę się przyznać że gdy po latach od tej tragedii obejmowałem bliźniaczy statek m/s Nysa byłem pełen obaw – pisze do nas kpt. ż.w. Jacek Sobota. - 10 stycznia 1965 roku około godziny 22.30, na Morzu Północnym u wybrzeży Norwegii zatonął statek "Nysa". Zginęła cała 18-osobowa załoga.
Jak do tego doszło? Jest parę minut po dwudziestej drugiej, statek
norweski Berby przewala się na falach. Wieje 10 w skali Beauforta, fala 12 metrów. Norweg widzi statek, który idzie równolegle do niego, w odległości niecałej mili. Kapitan statku norweskiego na mostku, potem zezna że gdy odległość się zmniejszyła do 5-6 kabli, wyraźnie widział światła nawigacyjne tamtego, jak i światło z pomieszczeń przebijające przez bulaje -tu pytanie dlaczego przy takiej pogodzie nie zamknięte były blind klapy? Kapitan Norwega w tym momencie nie sądził że na statku płynącym równolegle dzieje się cokolwiek groźnego.
Nagle na mostku, Berby" widać, najpierw jeden i a potem dwa sygnały SOS. Zaraz potem statek wykonuje zwrot o 90 stopni, ustawiając się burtą do fali i wiatru. Teraz widać czerwone światło i dwa białe na masztach. To jest tylko moment, po którym światła znikają. Norweg robi zwrot w prawo, w kierunku gdzie jeszcze przed chwilą były światła i echo na radarze. Po przepłynięciu paruset metrów, tu gdzie przed chwilą widzieli statek niema nic, prócz skłębionego morza. To co jeszcze przed momentem widzieli Norwedzy, to był polski statek m/s Nysa.
Izba Morska w Szczecinie nie potrafiła ustalić przyczyny katastrofy – pisze dalej nasz Czytelnik.- Jedynie biegli stwierdzili że mogło dojść do przesunięcia ładunku, którym były szyny kolejowe, pocięte, przeznaczone na złom -tu następna uwaga, szyny nie zasztauowano drewnem, oszczędzając na dewizach!
Byli członkowie załogi, przed wypadkiem, wspominali o trapiących statek awariach steru i silnika głównego, których armator nie naprawiał. To w połączeniu ze sztormem, w który wpadła "Nysa", mogło doprowadzić do utraty sterowności czy też napędu, ustawienia się jednostki bokiem do fal, a następnie przesunięcia się ładunku i zatonięcia statku.
Rodziny marynarzy, które zginęli o tragedii dowiedziały się z Radia Wolna Europa. Z siedziby PŻM żadnych informacji. Gdy rodziny próbowały dociec prawdy o zatonięciu "Nysy", byli zastraszeni przez SB.
To nie wszystko. Po paru dniach, na szwedzki brzeg, morze wyrzuciło siedem zwłok. Do Gdyni przywiózł je szwedzki statek. Będąc wtedy na studiach w Gdyni, poszedłem zobaczyć jak wygląda taka ceremonia. Statek już stał przy nabrzeżu, podjechał jakiś obdrapany, brudny ciężarowy samochód, wysiedli robotnicy w starych zniszczonych kombinezonach. Długo się nic nie działo, jacyś ludzie to wchodzili to wychodzili ze statku.
Nagle zamieszanie jakieś krzyki, szwedzki statek podnosi trap. Początkowo myślałem że przyszedłem za późno i jest już po wszystkim, ale nie. Na nabrzeżu poruszenie, szwedzka załoga staje przy cumach, na stanowiskach manewrowych. Trwało to dość długo po czym przyjechały karawany z prawdziwego zdarzenia. Na statku wszystko powróciło do normy, podano trap, zaczęto wynosić trumny.
Okazało się że kapitan szwedzkiego statku odmówił wydania zwłok tak ubranym robotnikom, na zdezelowany samochód. Oświadczył że wraz z pełnymi trumnami wraca do Szwecji. Dopiero po latach wyszło że kapitanem Nysy był jakiś pociotek Gomółki. Ponieważ nie mam zdjęcia m/s Nysa, przesyłam fotkę bliźniaka m/s Krutynia, którym szczęśliwie dowodziłem przez rok.