Edyta Sobczak • Poniedziałek [22.10.2007, 00:08:20] • Świnoujście

Niebo jest wszędzie podobne

Niebo jest wszędzie podobne

fot. Artur Kubasik

Pisze, fotografuje, projektuje wnętrza, studiuje chińską medycynę. Inwencja twórcza Artura Cieślar – autora książek „Kobieta Metafizyczna” oraz „Czarny Kot Nocą”- nie zna granic. O podróżach i nowych pomysłach pisarskich rozmawia Edyta Sobczak.

Edyta Sobczak: Na swojej stronie internetowej pisze Pan o tym, że dzięki pokonaniu ciężkiej choroby przebudził się na nowo. Czy pamięta Pan dzień, w którym uznał, ze może dzielić się swoimi przeżyciami z innymi ludźmi np. pisząc książkę?
Artur Cieślar: No, chyba tak ciężka nie była, bo jednak żyję nadal! Każde trudne doświadczenie otwiera nas na nowe, na innych. Zaczynamy rozumieć, że nie żyjemy sami, że jesteśmy, jak pisała Poświatowska, tylko jednym włosem w wielkim futrze świata. A kiedy umysł staje się bardziej otwarty i chłonny rozpoczyna się szukanie odpowiedzi na pytania, które w wyniku cierpienia się pojawiają. Moim pierwszym wielkim pytaniem było: Skąd ten ból? I jak można mu zaradzić? Jak się potem dowiedziałem takie pytanie zadał sobie Budda. Minęło 2500 lat, a człowiek wciąż stawia sobie te same pytania, bo mimo postępu cywilizacyjnego wciąż dotykają nas przemijanie, choroba, starość i w końcu śmierć. Miałem szczęście spotykać mądrych ludzi, czytać fajne książki, podróżować – pozbywałem się iluzji i przebudzałem. W życiu chodzi w końcu o to, żeby go nie przespać, i żeby się przebudzić póki czas. Dosłownie i w przenośni. I z tego przebudzenia wzięło się moje podróżowanie i pisanie. Nie umiałbym tego wszystkiego co we mnie ważne zatrzymać tylko dla siebie. Może i komuś coś z tego, co we mnie przyda się?

Do kogo głównie kieruje Pan swoją twórczość?
Do każdego człowieka, którego interesuje świat i drugi człowiek.
Studiował Pan medycynę chińską i masaż shiatsu u mistrza tradycyjnej medycyny chińskiej i medytacji Zen, Ryotana Tokudy. Co dało Panu to spotkanie?
Mistrz Tokuda to wciąż żyjący wielki nauczyciel medycyny, ale i ścieżki duchowej, jaką jest Zen. Spotkanie z Nim było dla mnie niczym kamień milowy. Zacząłem poznawać ludzkie ciało, swoje własne, chorujące, faszerowane przez lekarzy tabletkami. Zacząłem uświadamiać sobie wszelkie zależności, jakie między tym ciałem a światem zachodzą. Poznawałem z mistrzem rośliny lecznicze, których chińskie nazwy przyprawiały mnie o zawrót głowy, pod jego kierunkiem nakłuwałem pacjentów, ale przede wszystkim uczyłem się masażu shiatsu, który jest prawdziwym dobrodziejstwem. To był jeden z piękniejszych okresów w moim życiu. Można o tym poczytać w „Czarnym kocie nocą”.

Pierwszą wyprawą, jaką Pan odbył była podróż do Indii… Co Pana zafascynowało w tym kraju?
Miałem dwadzieścia lat, spieniężoną przez mamę książeczkę mieszkaniową, z trudem upolowane bilety lotnicze i poczucie wielkiej niewiadomej. Indie przyciągały mnie jak magnes. Miewa się w życiu takie niewyjaśnione silne związki z danymi miejscami, ludźmi. Kiedy samolot zbliżał się do lądowania zobaczyłem przez iluminator rdzawoczerwoną ziemię. Moja koleżanka Agnieszka krzyknęła: Zobacz! To nasza święta ziemia!
Indie mnie zaczarowały. Pierwszego wieczoru w centrum Delhi zaczepił mnie sadhu – święty mąż odziany w szafranowe szaty. Wziął w swoje dłonie moją rękę i spojrzał na linie papilarne. Uśmiechnął się i palcem wskazał na księżyc w pełni. Zrozumiałem, co chciał mi powiedzieć. Wtedy po raz pierwszy uwierzyłem głęboko, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko ma sens.
Indie, do których wciąż wracam, to dla mnie spotkania z ludźmi, praktyka duchowa, w której jestem mniej lub bardziej pilny i ogromna otwartość pozwalająca mi pisać, tworzyć. Dlatego właśnie kocham podróżowanie – to takie ciągłe, przytomne i szczere patrzenie na świat, ludzi i siebie. W podróży trudno się okłamywać.

Niebo jest wszędzie podobne

fot. Artur Kubasik

Zwiedził Pan już m.in. Europę, część Azji, Afryki, Ameryki Południowej, gdzie tym razem planuje Pan swoją najbliższą wyprawę?
Jest we mnie pragnienie odwiedzenia Japonii, ale też boję się rozczarowania. Ja kocham jakieś określone, wybiórcze fragmenty Japonii, ich ogrody Zen, świątynie, architekturę, duchowość, która nie miewa się tam najlepiej. Blisko mi do ich estetyki, w której cień ważniejszy od światła, kamień od rośliny, kilka dźwięków od całej symfonii. Ostatnio pozostaję pod wielkim wrażeniem filmu „Babel”. Tam jeden z wątków dzieje się w Tokio. I oto widzę samotność w wielkim zindustrializowanym świecie, ludzi obcych sobie, psychodeliczną grę świateł, niemożność porozumienia się, w sumie ciemność, jakąś niewytłumaczalnie przygnębiającą. Oczywiście wiem, że to wizja artystyczna, ale nie o takiej Japonii marzę (śmieje się). Zamiast Tokio wybrałbym Kioto – dawną stolicę Kraju Kwitnącej Wiśni. Chciałbym tam pobyć co najmniej z miesiąc, zamieszkać z japońską rodziną…
Teraz, kiedy skończyłem czterdzieści lat, mniej we mnie pazerności i zachłanności na świat. Mniej chęci udawania się gdzieś tam. Kiedyś myślałem, że jeśli komuś już się dalej nie chce tego czy tamtego, to jest to owo gombrowiczowskie „upupienie”, ale dziś wiem, że to nie jest takie proste i jednoznaczne. Taka Emily Dickinson przez całe życie nosa nie wyściubiła z własnego domu, a jednak w swojej poezji opisała cały świat, tak jakby wszystko i wszędzie mogła dotknąć. A zachwytu nie trzeba szukać daleko. Teraz drzewem się zachwycam we własnym ogrodzie, walczę z przędziorkami, zbieram ślimaki, grabię liście. Niebo jest wszędzie podobne. To samo słońce nad nami świeci. Ale też wiem, że kiedyś ruszę w podróż.

Prowadzi Pan życie, o jakim wielu może tylko pomarzyć. Poznawanie nowych miejsc, studiowanie nowej kultury, obyczajowości… Czy nie myśli Pan czasem o ustatkowaniu się?
Długo gardziłem tym słowem. Ustatkowanie się oznaczało dla mnie bezruch, czyli śmierć. A teraz właśnie zaczynam odczuwać coś całkiem nowego. Oto świat zaczyna wydarzać się we mnie, a nie poza mną. To taka przewrotność, takie przestawienie. Znałem wcześniej to uczucie z medytacji. Chcę o tym książkę napisać, bo to ciekawy, wieloletni, powolny proces. Znak dojrzewania – może?
A co do marzeń. Nie marzmy o tym jak żyją inni. Marzmy swoimi marzeniami. Wsłuchujmy się w to, czego naprawdę pragniemy. My i tylko my. Ja w marzeniach nie idę na kompromisy. Naprawdę miewam śmiałe. Ależ też przyznaję, że mam w życiu wiele szczęścia, głównie do ludzi, którzy mnie inspirują, ciekawią. Spotykam ich, zaprzyjaźniam się, potem tracę niektórych, innych zyskuję. Tak to bywa. Ludzie to treść świata, nie krajobrazy. Cieszę się i ja gdy kogoś do czegoś inspiruję, ale też słucham uważnie i wyciągam wnioski, gdy kogoś rozczarowuję.
Traktuję życie jak prezent, a to zobowiązuje. Bez dawania nie mam mowy o braniu. A żeby dawać trzeba żyć pośród ludzi. Mam dla nich moje pisanie, fotografowanie, podróżowanie, inne projekty, pomysły. Ciągle rozmawiam. Wciąż uczę się słuchać. W podróży trzeba umieć słuchać, inaczej się przepada.

Skąd narodził się pomysł na „Kobietę Metafizyczną”?
Z potrzeby spotkania drugiego człowieka, któremu chciałem zadać pytania mnie nurtujące. Z potrzeby spotkania kobiet, które mnie fascynowały, fascynują nadal. Z potrzeby uporządkowania w sobie pewnego wątku rodzinnego. Ja głównie wśród kobiet się wychowywałem. I ten ich świat jakoś we mnie pozostał. Większość moich reportaży pisanych jest z perspektywy kobiety. Oczami kobiety pokazuję daleki świat. I to pisanie o kobietach i świecie kobiet jest taki moim hołdem dla nich.

Czy poza podróżami i pisarstwem ma Pan jeszcze inne pasje?
Ogrodnictwo, o którym wspomniałem. Studiuję opisy drzew, krzewów, kwiatów. Uczę się łacińskich nazw różnych odmian bukszpanów, azalii, klonów i rododendronów. Hoduję pielęgnice w wielkim cztery stulitrowym akwarium – są jak żywe kwiaty. Jestem miłośnikiem chartów - psokotów o szyi łabędzia, głowie węża i ogonie szczura – jak podają mądre księgi! Wiem, że samo słowo chart brzmi dla wielu pretensjonalnie, ale co ja zrobię, że to są psy z moich snów! (śmieje się). Wszystkie, które przewinęły się przez mój dom były adoptowane. Od niedawna do Dzindziora i Tygrysa dołączyła Diana – charcica polska.

Czy ma Pan już pomysł na kolejną książkę? O czym ona będzie? Czy może uchyli Pan rąbka tajemnicy?
Mam wiele pomysłów. Ta o procesie podróżowania i przemiany poprzez podróże zajmuje mnie bardzo. Na razie notuję. Może się komuś przydadzą takie przemyślenia. Ale też myślę sobie, że ludzie coraz mniej czytają. Coraz mniej się ludziom chce. Szkoda. Ale trzeba to przyjąć i jakoś ich zaskakiwać.

Czy odnalazł już Pan swoje miejsce na Ziemi?
Tak. W Milanówku. Właśnie się tam przeprowadzam. Tam chcę oglądać wiosny i jesienie. Zapraszam do Miasta-Ogrodu i dziękuję za rozmowę.

Źródło: https://iswinoujscie.pl/artykuly/2595/