Grupa Fatboy (nie mylić z Fatboy Slimem) istnieje już prawie dekadę. Co prawda szóstkę muzyków połączyła miłość do lat 50-tych i country, ale mówienie o zespole jedynie w kontekście rockabilly zupełnie nie oddaje rzeczywistości. Repertuar Fatboya to prawdziwy tygiel kipiący rozmaitymi inspiracjami. Naczelną wśród nich jest oczywiście Elvis, ale oprócz „króla“ jest też całe mnóstwo nawiązań do innych muzycznych legend – przewijają się echa dokonań takich artystów jak Johnny Cash, Ray Charles, Roy Orbison, a nawet Morrissey z najlepszych czasów The Smiths. To, co mogłoby wydawać się oczywiste wcale takie nie jest i Szwedzi potrafią nas zaskoczyć w każdym z kolejnych utworów.
Na najnowszej płycie „Love Creole“ zespół wciąż pozostaje wierny rockabilly, country i rocknrollowi, ale za sprawą producenta Simona Nordberga rozszerza swoje horyzonty tak, że ich styl trudno skategoryzować. Nic dziwnego, że Fatboya lubią wszyscy – od fascynatów psychobilly, poprzez miłośników country, aż po fanów mocnego rocka. I wydaje się już tylko kwestią czasu, kiedy o ich muzykę zaczną upominać się reżyserzy filmowi tacy jak Tim Burton czy Quentin Tarantino.