- W poniedziałek o godzinie 12 w Gdyni, Ustce i Kołobrzegu wypłyniemy na redy portów, żeby pokazać swoją siłę i determinację - mówi Ireneusz Wysoczański ze Związku Rybaków Polskich. - Jeżeli polski rząd nie porozumie się z urzędnikami w unijnej Komisji Europejskiej, w poniedziałek wieczorem złamiemy zakaz i wyjdziemy łowić ryby.
Nie wszystkie organizacje rybackie tak ostro stawiają sprawę.
- Przestrzegamy prawa i zostajemy w portach, bo konsekwencje złamania zakazu mogą być bardzo ciężkie - mówi Kazimierz Wojnicz, prezes Krajowej Izby Producentów Ryb. - Spodziewam się, że będzie to kilka tysięcy euro. Polskie władze chcą przekonać unijnych urzędników, że nałożony na Polaków w czerwcu zakaz połów dorsza jest błędem. Unia zarzuciła naszym armatorom, że w ciągu pierwszych pięciu miesięcy bieżącego roku przekroczyli limity połowowe trzykrotnie.
Polski rząd chce udowodnić UE, że limity przekraczają wszystkie państwa bałtyckie. - Nie może być tak, że tylko Polska jest kontrolowana, a inne państwa nie lub tylko pobieżnie - zaznacza Grzegorz Hałubek, wiceminister gospodarki morskiej ds. rybołówstwa, który wczoraj rozmawiał z rybakami w Kołobrzegu.
Minister uchyla się od odpowiedzi, czy poprze rybaków łamiących zakaz. Sam jeszcze niedawno stał na czele protestów. Wiceministrem został dwa tygodnie temu.
Polska delegacja rządowa w poniedziałek rozpocznie w Brukseli rozmowy z unijnym komisarzem ds. rybołówstwa Joe Borgiem. Przekonanie go będzie bardzo trudne, bo UE diametralnie nie zgadza się z polskim zdaniem.
- Zasoby rybne są dobrem wspólnym - powiedziała "Głosowi” Mireille Thom, rzecznik prasowy unijnego komisarza ds. rybołówstwa. - Utrzymanie ich na zrównoważonym poziomie jest niemożliwe, jeśli któraś ze stron nie stosuje się do wspólnych zasad. Otrzymaliśmy od Polski odpowiedź i przeanalizujemy ją. Nie będziemy na razie komentować treści odpowiedzi.