Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Jak opisuje ofiara ataku - siedział w mesie w pozycji półleżącej i rozmawiał z trzema kolegami. Marynarz z wielkim nożem rzucił się nagle na niego. Groził śmiercią.
- Pomyślałem, że żartuje. Nie widziałem noża. Tylko ręce. Dźgnął mnie dwukrotnie. Nie straciłem przytomności. Siedziałem z tymi ranami w mesie i przełożyłem ręcznik. Tamten jeszcze krzyczał, że mnie zabije - mówi mechanik.
Rannym zaopiekowali się koledzy, a nożownika odsunęli. Prom odbił od przeprawy po stronie Ognicy i dopłynął do lewego brzegu. Stamtąd pana Sławomira zabrała karetka. Rany są głębokie. Mężczyzna uszkodzoną ma m.in. aortę, żołądek i jelito. Stracił dużo krwi. Dzisiaj odwiedzali go koledzy z Żeglugi i członkowie rodziny. Jego stan lekarze określają jako stabilny.
Pomiędzy mechanikiem a marynarzem nie było kłótni, obaj rzadko ze sobą rozmawiali. Nasi informatorzy stwierdzają więc, że nie wiedzą co strzeliło do głowy młodemu mężczyźnie. Udało się nam jednak ustalić, że sprawca był już leczony przez psychiatrę i miał problemy z prawem. W pracy nie przejawiał jednak agresywnych zachowań.