Dr Józef Pluciński • Wtorek [08.05.2012, 07:11:44] • Świnoujście

Ochrona pożarowa w Świnoujściu

Ochrona pożarowa w Świnoujściu

Współczesny świnoujski „rycerz świętego Floriana” w akcji.( fot. Sławomir Ryfczyński )

Zamieszanie wynikłe z wyjątkowo długiego majowego weekendu sprawiło, że praktycznie bez echa minęły nam tegoroczne obchody Dnia Strażaka, przypadające na 4 maja, na dzień św. Floriana. Chcemy to chociaż z małym opóźnieniem naprawić, bo strażacy w pełni na to zasługują. Jako lokalny historyk opowiem o początkach świnoujskiej strażackiej tradycji.

Świnoujście, które na arenę dziejową, jako miasto, wkroczyło w końcu XVIII wieku, niemal od początku swego istnienia miało problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa pożarowego. Pierwotna zabudowa była pod względem bezpieczeństwa ogniowego daleka od ideału. Przeważało budownictwo tanie, tzw. szachulcowe, gdzie podstawową zasadą konstrukcyjną było wypełnienie drewnianego szkieletu mieszanką gliny i słomy. Budynki te były stosunkowo tanie w realizacji, ciepłe, ale niezbyt odporne na działanie ognia. Tym bardziej, że przewód kominowy, który z natury swej winien być zbudowany z materiału niepalnego ( cegła, kamień ), był często drewniany, oszalowany grubą warstwą gliny. Tę niedozwoloną praktykę stosowali przede wszystkim ci, którzy sami w takich domach nie mieszkali, a budowli je w celu wynajmowania. Także trzcinowe strzechy, które stosowano w sporej części budynków, wpływały na „palność” zabudowy nowego miasta. I tak w 1777 roku na 208 domów, 38 było krytych trzcinową strzechą. W dwadzieścia lat potem, wskaźnik ten niezbyt wiele się zmienił i na 289 domów, 32 nadal było pokrytych trzciną.

Przy wielkich brakach środków gaśniczych, jak i umiejętności, pożary były czymś naprawdę klęską. Okazało się to bardzo dobitnie, w lutym 1750 roku, kiedy to mimo starań kilku dziesiątków ludzi, spłonął wraz z przyległościami dom browarnika Bölza, znajdujący się w rejonie obecnego Placu Wolności.

Ochrona pożarowa w Świnoujściu

Ręczna domowa sikawka z XVIII w. Rys. z zbiorze autora.( fot. Archiwum )

Na szczęście dla sąsiadów, ówczesna zabudowa była bardzo rzadka, gdyż problemu wolnych parceli budowanych, wówczas nie było. Ale wobec żywiołu, mimo bliskości wody, usiłujący gasić pożar ludzie byli bezsilni. Przyczyna pożaru była prosta – kiepska konstrukcja tak pieca warzelnego, jak i komina. Po tym kataklizmie, urzędujący wówczas burmistrz Kühl, polecił dokonanie rozbiórki wadliwie zbudowanych pieców piekarniczych i warzelnych w mieście, a mistrzowi kominiarskiemu z Anklamu zlecił, dokonywanie przeglądów stanu kominów i pieców. Dodatkowo, zgodnie z poleceniem burmistrza, w każdej posesji wymagane było posiadanie skórzanych wiader do noszenia wody, bosaka i domowej ręcznej sikawki.

Ochrona pożarowa w Świnoujściu

Skórzane wiadra stosowane do gaszenia pożarów, XVIII w. Rys. w zbiorze autora.( fot. Archiwum )

Zarządzenia te przyjęte zostały przez mieszkańców bez entuzjazmu. W przypadku osadników właścicieli domów, wywołało wręcz bunt, tym bardziej zrozumiały, że działo się to wszystko na ich koszt. Głównym ich argumentem przeciw tym działaniom było to, że w końcu są ludźmi wolnymi i nikt nie ma prawa narzucać im sposobu postępowania i wydatkowania ich pieniędzy. A nawet jak im się chałupa spali, to też jest ich prywatna strata. Nałożone na najbardziej krnąbrnych krzykaczy dotkliwe kary finansowe wymierzone przez królewskiego urzędnika (Amtmanna) okazały się być jednak argumentem nad wyraz przekonywującym. Działaniem kolejnym, było sprowadzenie w 1754 r. z lasów królewskich, darmowych 60 długich żerdzi na drzewce do bosaków i 30 drągów, niezbędnych do zbudowania drabin. W rok potem miasto zakupiło 3 duże drewniane beczki do transportu wody niezbędnej w gaszeniu pożarów.

Źródło: https://iswinoujscie.pl/artykuly/22180/