„Zrealizowałem swoje marzenie, włożyłem w to sześć lat ciężkiej pracy. Ale do samego końca nie wiedziałem, czy się uda, choć przez ostatnią dobę powtarzałem sobie, że musi się udać, musi, skoro dopłynąłem już tak daleko, że zrobię wszystko, żeby dojechać. Jakieś 20 mil przed metą zaczęło ostro wiać, na tyle ostro, że płynąłem maksymalnie zarefowany i zaczynałem bać się, czy łódka to wytrzyma po wszystkich wcześniejszych przygodach. Do tego ogromna fala i deszcz taki, że nic nie widać, właściwie pod samym brzegiem. Potem wiatr nagle zniknął. Zarefowany, kołysałem się na falach w strugach deszczu i nie widziałem, gdzie jest meta, chociaż była już blisko … Ale udało się!”- tak Radosław Kowalczyk wspominał swoją wyprawę w wywiadzie udzielonym szczecińskiemu portalowi internetowemu. Dziś wspominał swoją niesamowitą wyprawę w Świnoujściu. Najpierw – w rozmowie z prezydentem miasta, a po południu na otwartym spotkaniu w kawiarni „Pod Kasztanami”.
Zaproszenie do spotkania z prezydentem miasta miało swoje głębokie uzasadnienie. Radosław Kowalczyk, choć mieszka obecnie w Szczecinie jest członkiem Yacht Clubu Polski ze Świnoujścia i jak niejednokrotnie podkreśla , nasze miasto darzy szczególnym sentymentem. Od lat kibicuje także budowie mariny w Świnoujściu. W trakcie spotkania w urzędzie zapoznał się z wizją rozwoju naszej przystani. Radosław Kowalczyk ma 36 lat. Urodził się w Świnoujściu i tu spędził część dzieciństwa. Przez kolejne lata co roku przyjeżdżał na wakacje do rodziny w Świnoujściu. I to tu – jak przyznaje -”złapał bakcyla żeglowania”.
O Radosławie koledzy żeglarze mówią krótko – „niezniszczalny”. Trasa regat prowadziła przez Atlantyk z Francji do Brazylii. Polak pokonał ją samotnie na jachcie o długości zaledwie 6,5 metra. W sumie przepłynął 4749 mil morskich.
fot. Sławomir Ryfczyński
Wspomnienia z tego niesamowitego rejsu wypełniły otwarte dla mieszkańców spotkanie „Pod Kasztanami”. Na tle fotografii i filmów nakręconych podczas rejsu wspominał nie tylko najbardziej dramatyczne momenty swojej wyprawy.
Na swojej dzielnej łupince ze znakiem firmowym Calbudu na żaglach, wypłynął 25 września 2011 roku z francuskiego portu La Rochelle. Bez nowoczesnych urządzeń nawigacyjnych, GPS-u, telefonu satelitarnego, bez dostępu do bieżących prognoz meteorologicznych. Oprócz Kowalczyka do regat zakwalifikowało się w tej klasie jeszcze 33 żeglarzy z innych krajów. Do mety w brazylijskim Salvador de Bahia dopłynęło 26.
Wśród tych najwytrwalszych był także on. Poradził sobie nawet gdy po zderzeniu z wielorybem musiał przez pięć godzin nurkować w oceanie by naprawić uszkodzony kil.
Dramatycznych momentów w czasie tego rejsu nie brakowało ale Radek najgorzej wspomina dłużące się dni „ciszy”- bezwietrznej pogody na oceanie i tej realnej ciszy na pokładzie gdy przez całe tygodnie było z kim zamienić słowa.
Teraz za to Radek nie może narzekać na brak spotkań z ludźmi i okazji do rozmowy. W zasadzie wszędzie gdzie się pojawi jest otoczony przez osoby zainteresowane jego historią. Opowiada i chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami. I nie kryje, że myśli już o kolejnych wyprawach.