W nawiązaniu do stylu wyżej wymienionych dobre maniery muzyczne jak i dedykację przekazaniu metafizycznej treści muzyki świnoujskie trio zaprezentowało w piątek minionego tygodnia. Ubolewać można nad ilością chętnych na tego typu rozrywkę, usłyszeć wszak można było rocka, bluesa – nie – bluesa, a nawet jazzowe jammowanie. Style, które są kanonem muzyki minionego wieku i jeszcze długo pozostaną podwalinami niekotletowego grania. Godne podziwu jest to, że są one reprezentowane przez trójkę 20-latków, przedstawicieli pokolenia jakże komercyjnej i mało ambitnej muzyki. Dotychczas można było usłyszeć w ich wykonaniu głównie covery Deep Purple, Led Zeppelin, Pink Floyd oraz Kombi. Ostatni koncert był ważny pod dwoma względami. Był ich najlepszym, a zarazem pierwszym zagranym wyłącznie w oparciu o własne kompozycje. I dochodzimy przesłania tej notki. Mam nadzieję, że tak samo pełnego zachwytu jak i dydaktycznego. Zrealizowany został materiał, który miał jeszcze kilka chorób wieku dziecięcego. Wypadło kilka chwytów, gdzieś uciekł rytm, a czasem ktoś nie zadbał o równowagę w sygnale. Ale te „usterki” bledną przy jednym, najważniejszym chyba w odbiorze tego typu muzyki, spostrzeżeniu. Kiedy już kanały zagrały równo, a trio było rozgrzane, można było zamknąć oczy i dać się porwać harmonii dźwięków płynących z głośników. Dźwięki i ich twórcy wpadali w idealną, hipnotyczną harmonię. Zaangażowanie w grę emanowało niewspółmiernie do wielkości audytorium, a nuty budowały piękną historię, opowiedzianą na trzy instrumenty. Oby tak dalej.
Drodzy Świnoujścianie, okazuje się, że wystarczy wyjść z domu, poszukać i okazuje się, że można trafić na charyzmatyczne młode talenty. Warto przyjść, klaskać i zachęcać do rozwoju. Może kiedyś oni dumnie będą krzyczeć z wielkiej sceny „Jesteśmy ze Świnoujścia”
Z wyrazami szacunku,
Jakub Konieczny