Pan Jan przyjechał do Świnoujścia z Wolina na amputację palców stopy. Jest osobą bezdomną więc trafił do schroniska. Opowiada, że zaczął zwracać uwagę pracownikom placówki, że traktują mieszkańców ośrodka jak więźniów.
- Codziennie są apele. Jak w zakładzie karnym. Czy chcesz czy nie – mówi mężczyzna. - Najgorsze jest jednak jedzenie. Przecież oni dostają na to dotacje. Nie wymagam jakichś specjałów, ale spleśniały chleb to przecież niebezpieczeństwo. Można się zatruć.
Franciszek Czapor, kierownik placówki, tłumaczy, że powodem wyrzucenia Pana Jana było spożycie alkoholu.
- Wszyscy znają regulamin. Jego podstawową zasadą jest to, że nie wolno pić - mówi.
Zarzuty dotyczące złej diety i faktu jakoby - zdaniem pana Jana - prawidłowy jadłospis był przygotowany tylko wtedy, jeśli są jakieś kontrole, nazywa bzdurą. Podobnie te mówiące o apelach.
- Organizujemy je po to, aby wieczorem sprawdzić obecność oraz przekazać najważniejsze informacje z życia schroniska - mówi Franciszek Czapor. - Podopieczni chętnie przychodzą. Chociażby z ciekawości. Ci, którzy są chorzy albo mają dysfunkcje ruchowe oczywiście nie muszą się stawiać.
Obecnie w schronisku jest 61 bezdomnych. Placówkę przygotowano dla 50, ale jak mówią opiekunowie i przy stanie 80 osób dawali radę.
- Zatrudniamy pięć osób personelu - mówi kierownik schroniska. - Przebywają w budynku od rana do 22.00. Nocne dyżury pełnią sami podopieczni. Ci którzy są w schronisku najdłużej.