Dr Józef Pluciński • Poniedziałek [30.05.2011, 01:48:34] • Świnoujście
Rozbiórki – przyczyny i skutki
fot. Sławomir Ryfczyński
Artykułem tym chcę zamknąć cykl poprzedni publikowanych esejów które wywołały żywą reakcję czytelników, zrozumiałą dyskusję i kontrowersje. Podejmuję się w nim, jako historyk, wyjaśnienia zjawiska rozbiórek i dewastacji, które przez lata były udziałem także miasta, w którym zamieszkujemy.
Każdy, kto dziś odwiedza najbliższe nam rejony Niemiec, ot choćby Greifswald czy Heringsdorf, jest pod urokiem krajobrazu kulturowego tych miejsc, piękna starej architektury, zabytków, doskonale utrzymanych miast i wiosek. Oko cieszą dachy pokryte czerwoną dachówką lub trzcinową strzechą, starannie odrestaurowane elewacje domów mieszkalnych mających nieraz po kilkaset lat. Takie same widoki spotykamy w Szwecji, Norwegii czy Danii, gdzie stare kilkusetletnie domki budowane według dawnych technologii ale niezwykle starannie utrzymane, są ozdobą wielu nawet dużych miast czy ośrodków przemysłowych ( np. Stavanger).
Stara uliczka w Ystad. Domy z XVIII i XIX w., należały do rybaków, rzemieślników i robotników portowych( fot. Archiwum autora
)
Niewielu z nas jednak kojarzy, że jeszcze przed 1945 r. podobnie wyglądały wszystkie niemal miasta i wioski Pomorza Zachodniego, jak również nasze miasto. Obecnie, mimo dwudziestu już lat, nowych, kapitalistycznych stosunków, w wielu wioskach nadal jeszcze straszą zapadające się dachy stodół, walące się ściany, a dzikie chaszcze tu i ówdzie skrywają ruiny pałaców. W wielu pomorskich miastach zamiast zabytkowych kamieniczek, w centrum stoją klocki smutnych, tandetnych blokowisk. W naszym mieście przykładem takim są stojące w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła Chrystusa Króla, wzniesione przed ponad 40 laty, wieżowce z ciemnymi klatkami schodowymi, jedną windą i mieszkalnymi klitkami. Na sąsiednim narożniku, swą brzydotą poraża tzw. galeriowiec, ustawiony w miejscu dawnych kamieniczek. Zaprojektowane przez anonimowe zespoły architektów i urbanistów betonowe szafy do mieszkania, zdominowały większość miast Pomorza Zachodniego. A urosły one w miejscu, gdzie stały domy, które oszczędziła wojna, a które już naszymi, polskimi rękami zostały rozebrane. Nie piszę o peryferyjnych blokowiskach, bo to jest temat osobny. To wszystko ma swoje historyczne podłoże. Jak zatem do tego doszło ?
Polskie dzisiaj ziemie zachodnie, były pierwszymi obszarami hitlerowskich Niemiec, które w walkach zajmowała Armia Czerwona. Na nich więc skrupiła się cała nagromadzona w żołnierzach sowieckich nienawiść i chęć odwetu. Bogactwo, którym szczyciły się nie tylko pałace, ale również kamienice i zwykłe domostwa, frustrowało prostych żołnierzy, którzy nie wyobrażali sobie takiego dobrobytu. Na początku 1945 roku, łuny płonących miast zwanych pochodniami zwycięstwa, znaczyły niebo nad dziesiątkami miast. Tu w Świnoujściu i w okolicy, pierwsze miesiące rosyjskiego władztwa przyniosły także bezmyślną demolkę i zniszczenia wielu budynków. To tu, w pensjonatach i domkach wyrywana była armatura a woda płynęła miesiącami, na opał szły meble, drewniane elementy konstrukcyjne domów, podłogi i kościelne ławki.
Fala dewastacji sowieckich trwała do 1946 roku. Plagą kolejną były wyprawiające się na Ziemie Odzyskane – jak je wtedy nazywano, tabuny szabrowników. Rabowali oni z tych ziem wszystko co się wywieźć dało: dzieła sztuki, meble, instrumenty muzyczne, maszyny, wyposażenie sklepów, warsztatów i mieszkań. Słabe organy państwa nie były w stanie temu się przeciwstawić. Powoli postępowało jednak normalizacja życia, nasilało się osadnictwo. Paradoksalne, ale nie zastopowało to procesu dewastacji. Dla przybyszów zza Buga, z kieleckich czy małopolskich wsi i miasteczek, zastany tu krajobraz kulturowy, wydawał się obcy i zimny. Obcymi dla nich, niemieckimi, były ulice i domy. Nawet w opuszczonych świątyniach, jak mawiano zamieszkiwał „niemiecki Pan Jezus”. Pomimo wysiłków propagandy, która przekonywała, że myśmy tu nie przyszli, że powróciliśmy na ziemie rdzennie piastowskie, przez czas długi wszystko było obce, dla wielu, wręcz odpychające.
Plakat wzywający do osiedlania się na Ziemiach Odzyskanych, 1945 r. Ze zbiorów Archiwum Państwowego w Szczecinie.( fot. Archiwum autora
)
Utwierdzała to ówczesna polityka własnościowa. Wszystkie nieruchomości, w tym domy i mieszkania osadników, pozostawały własnością komunalną lub państwową. Cała majętność, nawet ta, którą aktem nadania w majestacie prawa otrzymywali przesiedleńcy, pozbawieni w poprzednim miejscu zamieszkania swej własności, była daną w dzierżawę. W żadnym wypadku nie była to własność prywatna, to było tzw. trwałe użytkowanie. To nie była ojcowizna ! Pasowało więc do schematu myślenia: „państwowe, nasze więc nie moje”. W równym stopniu do domu czy mieszkania, w którym się zamieszkiwało, jak i do stojących obok obiektów opuszczonych czy jeszcze niezamieszkałych. Gdy brakowało opału, a zima srogą była, deski podłogowe i stolarka z tych domów były traktowane jako opał przez mieszkających w pobliżu.