Dr Józef Pluciński • Poniedziałek [21.03.2011, 01:21:12] • Świnoujście
Krajobraz po „bitwie o handel”
Plakat sprzed 60 laty. ( fot. internet
)
Po dokonanym na przełomie 40 i 50 lat ubiegłego wieku, gruntownym uspołecznieniu handlu, rzemiosła i gastronomii, czyli wygraniu przez rządzącą lewicę zainicjowanej przez Hilarego Minca osławionej „bitwy o handel”, zaopatrzenie w całym kraju po pewnym czasie funkcjonować zaczęło delikatnie mówiąc kiepsko.
Handel spółdzielczy i państwowy, kierowany odgórnie rozdzielnikami, normami i nakazami absolutnie nie sprawdzał się. Mimo ideologicznej ekwilibrystyki i obwiniania już to „kułaka”, który nie odstawiał państwu zboża, już to mitycznego spekulanta, w handlu zapanowała totalna mizeria. Wynikała ona z ogólnie kiepskiej powojennej sytuacji gospodarczej oraz wprowadzanej na siłę kolektywizacji rolnictwa. W tych warunkach, po krótkim okresie względnej prosperity, w początkach lat 50-ych znowu wprowadzone zostały kartki aprowizacyjne. Według oficjalnej propagandy, dokonano tego w interesie klasy robotniczej, by „elementy spekulacyjne nie wykupywały z rynku niewystarczającej masy towarowej”. W interesie mas pracujących, dokonano też jesienią 1950 roku wymiany pieniędzy, która spowodowała w praktyce powszechną utratę oszczędności. Skokowo, bo o 100 % wzrosły również ceny chleba, naturalnie również w interesie mas pracujących, bo jak twierdzono, kułacy ( bogaci chłopi ) karmili chlebem inwentarz żywy. Drastyczne podwyżki cen, propagandowo łączono z obniżkami cen lokomotyw, stali, statków czy szyn, dowodząc statystycznie, że oto per saldo, jako społeczeństwo zyskaliśmy na "regulacji cen" np. 0,7 proc.
Ważnym ciągiem handlowym była wówczas obecna ulica Bohaterów Września. ( fot. Archiwum autora
)
W Świnoujściu, po całkowitym wyeliminowaniu handlu prywatnego, na placu boju pozostała Powszechna Spółdzielnia Spożywców, która w oparciu o własne i przejęte lokale, zorganizowała w mieście wątłą nad wyraz sieć handlową, składającą się z kilkunastu sklepów spożywczych i kilku przemysłowych. W 1952 roku, na teren miasta weszła kolejna już, państwowa firma handlowa, Miejski Handel Detaliczny (MHD), która miała poprawić zaopatrzenie w artykuły spożywcze, ale głównie w konfekcję i tzw. przemysłówkę. Mimo, że była to firma państwowa, a więc wedle wówczas panującej doktryny „słuszniejsza” od spółdzielczej PSS, nie na wiele to pomogło handlowi, gdyż przy ogólnej mizerii i ta firma nie miała większych możliwości polepszenia zaopatrzenia. Drobny handelek kioskowy przejęło również państwowe przedsiębiorstwo „Ruch”, a rybami w detalu handlowała państwowa „Centrala Rybna”. W Świnoujściu miała ona wówczas siedzibę przy Placu Wolności 14. Mizerny jednakowoż był ten uspołeczniony i upaństwowiony handel, zaspokajające tylko najbardziej podstawowe potrzeby ludzi. Mięso, ryby, cukier, tłuszcze i wiele innych produktów, stały się trudne do osiągnięcia, a ceny ich rosły.
Plac Wolności róg ulicy Marynarzy, sklep papierniczy „Myszka”. ( fot. Archiwum autora
)
Jak zawsze w takiej sytuacji, pewnym uzupełnieniem mogło być targowisko miejskie. Ale z tym łatwo nie było. Indywidualni rolnicy z Przytoru czy Karsiborza musieli posiadać przepustkę na prom, jako że w tym czasie Świnoujście lewostronne było miastem zamkniętym. Związana z uzyskaniem przepustki urzędowa mitręga, zniechęcała rolników do wybierania się z towarem na zachodni brzeg. Urzędnicy wyjaśnili to niską wydajnością rolników indywidualnych, a „do miasta” wyruszali rolnicy i ich żony z tobołkami i koszykami wypełnionymi masłem, śmietaną, twarogiem czy jajami. Mięso nabywało się również z mniej lub bardziej legalnego uboju, bezpośrednio u rolnika. Stałą instytucją życia społecznego stały się też domokrążne kobiety ze wsi przynoszące bezpośrednio do domów zainteresowanych pożądane produkty. O wspaniałym smaku śmietany, mleka czy jajek „od chłopa”, starsi mieszkańcy do dzisiaj z zachwytem jeszcze opowiadają. W improwizowanych chlewikach i komórkach, nawet w centrum miasta nierzadko pochrząkiwały świniaki gdakały kury, kicały króliki. Kreatywność rodaków w tym względzie była imponująca.
Ponieważ przydziały ryb do sklepów wynosiły, szczególnie w zimie, około 10 proc. tego, czego rynek potrzebował, powszechną były bezpośrednie ich zakupy u rybaków kutrowych i łodziowych. Ten handel, jak i hodowlę władze nazywały „czarnorynkowym”, traktowały jako spekulację i zdecydowanie, a nadaremnie zwalczały.
Opisana mizeria dotyczyła nie tylko zaopatrzenia w żywność. Nie do nabycia , były radioodbiorniki, odkurzacze, rowery, że nie wspomnę o lodówkach i pralkach, które pojawiły się na rynku znacznie później. Problemem były nawet prozaiczne meble, garnki, talerze, sztućce. Jak z innej bajki czyta się dzisiaj oficjalną informację ze Świnoujścia anno 1954 – 55, że w sklepach nie ma odzieży dziecięcej, damskiej i męskiej, skarpet, bielizny, nie mówiąc o okryciach wierzchnich czy butach. W sklepie tekstylnym MHD były n.p. dwa modele sukienek, a rarytasem okazywały się prozaiczne tenisówki czy tzw. gumiaki.