„(…) Dnia 10.11.2010 roku, po przyjeździe z urlopu do domu zauważyłem, iż ściana wokół gniazdka elektrycznego jest wybrzuszona a gniazdko nie podaje prądu. Wybrałem się więc do sąsiedniego mieszkania, aby zorientować się, czy mieszkaniec tego lokalu nie robił jakiegoś remontu. Dowiedziałem się od niego, że została wymieniona instalacja elektryczna (zresztą nie zrobiona porządnie jak się dowiedziałem od sąsiada).
Po skojarzeniu tych faktów, stwierdziłem, iż to właśnie uszkodzenie w moim mieszkaniu zostało spowodowane wierceniem i wypchnięciem puszki elektrycznej przez instalatorów ZGM-u.
Po telefonie do ZGM, w którym dowiedziałem się, że powinienem to zrobić z WŁASNEGO ubezpieczenia, stwierdziłem, że wybiorę się do placówki zarządcy, aby wyjaśnić sprawę osobiście. Tam powiedziano mi, iż ktoś podjedzie, aby stwierdzić usterki. Po przyjeździe poinformowano mnie, że jest to prawdopodobnie z winy wymiany instalacji i żebym zgłosił się do nich, aby omówić szczegóły wykonania napraw. Skierowałem się więc do dyrektorki placówki (P. Rachuty), która poinformowała mnie, iż ww. uszkodzenia mogły być już wcześniej lub powstały one wskutek drgań urządzeń działających podczas robót remontowych, ale i tak to mało prawdopodobne.
W związku z zaistniałą sytuacją poinformowano mnie, iż powinienem zrobić to we WŁASNYM zakresie i na własny koszt, a dopiero jeśli ubezpieczyciel tejże firmy stwierdzi, że powstało to z ich winy odda mi łaskawie pieniądze za te prace. Uważam, iż zostałem potraktowany w sposób niewłaściwy, gdyż nie ja zrobiłem te uszkodzenia. W dodatku stwierdzono, że mogło być to wcześniej. Nie rozumiem takiego toku myślenia, bo jeśli miałbym uszkodzoną tę ścianę już wcześniej, to musiałbym co chwilę wypatrywać czy czasem ktoś z mieszkania obok nie wymienia instalacji. Totalny nonsens!
Teraz zostałem pozostawiony sam sobie z tym problemem, a ZGM umywa ręce. Uważam, że jeśli coś się zepsuło to powinno się to samemu naprawić, a nie starać się wywinąć od odpowiedzialności. I uważam, że nie istotne, czy zrobiłby to Jan Kowalski czy też ZGM. Jakaś odpowiedzialność za czyny musi być.
(…) Być może znajdą się inne osoby, które również mają podobny problem”.