Na szczęście nie dotrzymał danego sobie słowa. Być może zmienił zdanie pod wpływem ciepłego przyjęcia solowego debiutu. A może to przez niedosyt spowodowany brakiem koncertów promujących tamten materiał - do zaśpiewania „Dziecka szczęścia” zaprosił bowiem grono tak znakomitych i zarazem zapracowanych wokalistów, że nie udało się ich zebrać na jednej scenie… Najpewniej jednak jest tak, jak sam twierdzi – w szufladzie zebrało się znów tyle fajnych piosenek, że grzechem byłoby pozwolić im się kurzyć.
Tak czy owak, Kielich wraca. Wyciągnął wnioski i przeprowadził niezbędne zmiany. Po pierwsze, zredukował personel do minimum. Sam zaśpiewał prawie wszystkie piosenki, sam album wyprodukował (przy współpracy z Rafałem Smoleniem, również realizatorem albumu), zarejestrował nie tylko bas, ale i część gitar. Do nagrań zaprosił starych wypróbowanych znajomych – perkusistę Kubę Jabłońskiego, z którym tak doskonale uzupełniają się w Lady Pank oraz Łukasza Lacha, równie dobrego gitarzystę, jak i wokalistę – a także świeżą krew, w postaci Piotra Niesłuchowskiego, znanego z pierwszej edycji „The Voice of Poland” oraz obiecującej grupy Hanza zaś nagranie instrumentów klawiszowych powierzył Jankowi Smoczyńskiemu.
Po drugie, jeśli debiut Kielicha był popisem jego kompozytorskiej wszechstronności, to na „Drapaczu chmur” artysta imponuje przede wszystkim skutecznością – każdy numer z tego albumu to rockowy hymn, gitarowy hit skrojony i wykonany zgodnie z najlepszymi, odwiecznymi prawidłami gatunku. Nie tak brzmi najnowsza muzyczna moda – bo takie granie nigdy nie wyszło i nie wyjdzie z mody. Chwytliwym, kipiącym energią utworom towarzyszą przy tym mądre, dojrzałe teksty. O tym, co w życiu ważne, przemijaniu, związkach, marzeniach… „Drapacz chmur” to płyta, na której wieczna rockandrollowa młodość w idealnych proporcjach miesza się z artystyczną i życiową dojrzałością. Utworem pilotującym album jest ‘Lepiej już nie będzie nam, do którego także powstał teledysk wyreżyserowany przez Krzysztofa Ostrowskiego