Trzydzieści dwa lat temu próbę pokonania kajakiem Bałtyku podjął mieszkaniec Mielca – dwudziestoletni wówczas Tomasz Weryński. Wszystkie przygotowania do wyprawy czynił w największej tajemnicy. W styczniu 1982 w Warszawie kupił składany kajak typu „Neptun 08” za 11.800 zł. Nabył też zwykły, mały kompas i umieścił go w kajaku na skonstruowanej przez siebie aluminiowej poprzeczce.
Przyjechał pociągiem do Kołobrzegu, kajak zostawił w przechowali bagażów, a sam poszedł nad morze szukać dogodnego miejsca do wypłynięcia. Była to jego pierwsza wizyta w naszym mieście. Chodząc po plaży zauważył, że najmniej ludzi jest w okolicach amfiteatru. Zabrał więc bagaże z przechowali i umieścił kajak w zaroślach na wydmach. Odczekał, aż się ściemniło i złożył kajak. Około godziny pierwszej w nocy, kiedy z plaży zniknęli ostatni spacerowicze, przeciągnął kajak do wody i zaczął płynąć ku wolności. Oprócz kompasu do pomocy w nawigacji miał mapę fizyczną Polski, na której ołówkiem wykreślił kierunek na wyspę Bornholm. Pomimo wątłej budowy ciała wiosłował szybko, a kołobrzeska plaża coraz bardziej oddalała się.
W tym czasie nad bezpieczeństwem morskich granic Polski czuwała sieć radarów oraz rozbudowane posterunki Wojsk Ochrony Pogranicza. Około godziny pierwszej w nocy kołobrzeski radar WOP wykrył cel na wodzie w okolicy kołobrzeskiego amfiteatru. Natychmiast do akcji ruszył kuter patrolowy WOP, który silnym światłem reflektora wyszukał na wodzie kajakarza w odległości około półtora kilometra od brzegu. Uzbrojeni wopiści nakazali Weryńskiemu, aby powrócił na plażę, gdzie już czekał na niego inny patrol. Stwierdzono wówczas, że w kajaku znajduje się żywność, woda oraz odzież, jak również znaleziono mapę z wykreślonym kursem na Bornholm. Te niezbite dowody skłoniły nieszczęśnika do przyznania się, że istotnie jest „groźnym przestępcą”, który zamierzał opuścić socjalistyczną ojczyznę.
Następnego dnia Podprokurator Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Koszalinie przedstawił mu zarzut, że 8 sierpnia 1982 roku około godziny pierwszej w nocy na wysokości miejscowości Kołobrzeg usiłował bez wymaganego zezwolenia przekroczyć granicę morską PRL w ten sposób, że wypłynął kajakiem na morze w zamiarze dostania się na duńską wyspę Bornholm, lecz zamierzonego celu nie osiągnął, bowiem został zatrzymany w odległości około półtora kilometra od brzegu przez Patrol ze Strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza w Kołobrzegu.
W czasie śledztwa Prokurator wojskowy uznał, że czyn oskarżonego był co najmniej szalony, a w związku z tym postanowił poddać go badaniom psychiatrycznym. Dwóch biegłych lekarzy uznało, że z uwagi na okoliczności sprawy podjęta próba przepłynięcia Bałtyku kajakiem była postępowaniem dziecinnym, bez szans realizacji tego zamiaru, typowym dla osobowości niedojrzałej i infantylnej -taki werdykt był narzucony z góry, bo jakże to ktoś normalny ucieka z dobrobytu jaki wtedy był w PRL. Opinia ta zadziałała na korzyść oskarżonego, bowiem Wojskowy Sąd Garnizonowy w Koszalinie wyrokiem z 7 października 1982 r. uznał cywila Tomasza Weryńskiego za winnego zarzucanego mu przestępstwa, lecz nie wpełni świadomego czynu i skazał go na jeden rok pozbawienia wolności, ale warunkowo zawiesił karę na cztery lata, a także zasądził 20.000 zł grzywny. Sąd Wojskowy orzekł również przepadek kajaku typu „Neptun 08”, jednej pary wioseł, dryfkotwowej linki, żagla, kompasu i mapy fizycznej Polski. W związku z tym wyrokiem Sąd uchylił areszt. Z aktami sprawy można zapoznać się w Instytucie Pamięci Narodowej Oddział w Szczecinie pod sygnaturą IPN Sz 366/28. -stąd też częściowo zdjąłem ten tekst.
Pamiętam dokładnie ten dzień bo około południa, po załadunku statku miałem wychodzić w morze. Już z samego rana mój statek był pełen SBcji i WOP. Szukali powiązań z nieszczęsnym kajakarzem -przecież mogłem być z nim w zmowie i przejąć go na morzu.
Niedługo potem innemu uciekinierowi przedstawiono zarzut, że na początku marca 1982 r. z Grzybowa przekroczył morską granicę na "makroskopijnej" łodzi wiosłowej, celem ucieczki na Bornholm.
Takich prób, udanych lub nie było wtedy sporo.
Oto następne nieudana próba ucieczki, którą zamieściłem w swych wspomnieniach.
PRAKTYKA NA ŚCIGACZU WOP.
Po czwartym roku mam praktykę na okrętach Wojsk Ochrony Pogranicza. Wtedy WOP przyjmował dużo nowoczesnych i szybkich ścigaczy. Melduję się u dowódcy, który elegancko i niezbyt służbowo mnie przyjmuje. Dostaję kabinę razem z zastępcą dowódcy. Warunki jak na tamte czasy komfortowe, posiłki w mesie oficerskiej, steward sprząta kabinę. Załoga jest nieduża, bo liczy tylko dwadzieścia parę osób. Pewnego dnia przyjmujemy dyżur bojowy. Taka służba trwała tydzień, a potem przejmował ją następny okręt. Cała załoga na burcie, piętnastominutowa gotowość do wyjścia w morze, wyjście kogokolwiek poza trap tylko za osobistą zgodą dowódcy. Telefon od oficera operacyjnego: „Wyjście w morze, na polskim statku m/s Kochanowski znaleziono blindę (pasażer, który się zadekował), będziecie go przejmowali. Proszę poczekać na oddział specjalny WOP”. Na zielony WOP mówiliśmy ogórki, gdyż nosili zielone otoki na czapkach. Podjeżdża gazik i wojskowy Star. Żołnierze wysypują się z samochodu, jest ich, co najmniej pluton. Z gazika wychodzi podstarzały porucznik i trzech podoficerów. Sądziłem, że część zostanie na kei, ale nie, wszyscy pchają się na okręt. Czyli tych blindziarzy jest więcej, skoro zabieramy tyle wojska w hełmach i z długą bronią. Dowódca każe mi zejść z pomostu i zająć się porucznikiem. Porucznik mówi, że ma dla dowódcy zalakowaną kopertę. Ponieważ ostro wiało a okręt już rzucił cumy, nie chcę, aby siermięga spadł z trapu i proponuję, że sam ją zaniosę. „Nie mogę, bo to jest ściśle tajne” – mówi porucznik. Wtedy wszystko było ściśle tajne, lub, co najmniej poufne. Potem okazało się, że w kopercie było nazwisko blindziarza i pozycja statku Kochanowski. Przy marszrucie na mostek i z powrotem porucznikowi parokrotnie spada czapka, odsłaniając łysinę. Prowadzę oficera do mesy, która jest na śródokręciu, bo tu najmniej kiwa. Steward robi kawę, porucznik jest bardzo nierozmowny. Na zadawane pytania ma tylko dwie odpowiedzi „no” i „aha”.
Śmierdzi mi to politrukiem i nie pomyliłem się. Strzelam ostro: „U nas na okrętach są tylko dwie godziny zajęć politycznych, uważam, że to stanowczo za mało”. Trafiłem w dziesiątkę, połknął haczyk. Porucznik się ożywił, rozpoczął wykład na podsunięty temat. Na szczęście nie na długo, bo minęliśmy główki falochronu i dopadła go choroba morska. Nie mam ochoty patrzeć na obrzygańca, w dodatku politruka, idę, więc na pomost. Dowódcy składam relację ze stanu fizycznego i psychicznego porucznika, opowiadam jak został prześwietlony. Dowódca akceptuje moją decyzję. W tamtych czasach był duży antagonizm pomiędzy oficerami liniowymi a politycznymi. Tych drugich uważano za obiboków i nieudaczników. Jeśli ktoś nie dawał sobie rady w linii przechodził do korpusu politycznego.
Wodzu, ilu tych blindziarzy mamy zdejmować? – pytam. Dowódca podaje mi już otwartą kopertę i potwierdza słowem, jednego. Chcąc się upewnić, że dobrze usłyszałem, bo morze coraz bardziej huczy, powtarza jednego, przy tym obserwuje moją minę. Czyli na jednego człowieka wysyłamy 25 żołnierzy z pełnym wyposażeniem. Po co im te maski przeciwgazowe, ładownice, z których każda zawiera 3 pełne zapasowe magazynki z ostrą amunicją? Razem z naszą załogą to 50 chłopa. Przecież to nikt inny jak Jan Kochanowski w pierwszej zwrotce liryku pisze: „Serce cieszy się, gdy są dobre czasy”. Pytam żartobliwie dowódcę -jeśli już na okręcie mamy takie „skromne” siły to może przygotować i bomby głębinowe. Ten roześmiał się i kazał mi odebrać wszystkie możliwe prognozy pogody na akwen od Świnoujścia do Kilu. Aha to teraz już wiem Kochanowski jest w okolicach Kanału Kilońskiego, czyli około 250 Mm (450 km) od nas.
Barometr leci w dół, w radiu trzeszczy, spomiędzy tych trzasków wyławiam prognozę. Wiatr zachodni 8-9, w porywach 10 stopni Beauforta. Przy takim wietrze więcej jak 10 węzłów nie pójdziemy. Jeśli nawet Kochanowski płynie w naszą stronę to po 12 godzinach mordęgi spotkamy się. Łapiemy statek drogą radiową, potwierdza, zawrócił spod Kanału Kilońskiego, płynie w naszą stronę, na pokładzie jeden pasażer na gapę. Jak ogromne koszty poniesie nasze państwo, aby zdjąć jednego blindziarza? Dodając załogę Kochanowskiego to osiemdziesięciu ludzi będzie pracowało przez dobę, aby zdjąć jednego pasażera na gapę.
Mijamy niemiecką wyspę Rugię, która nas do tej pory osłaniała. Zmiana kurs
na zachodni. Tu fala jest większa, tony wody przelewają się przez dziób, bryzgi zalewają pomost, dziesięć węzłów i ani jednego więcej, bo pozrywa nam osprzęt z pokładu. Okręt na falach podskakuje niczym terierek w zalotach do doga. To nasze „źdźbło” poddaje się falom, przewalając z dziobu na rufę. Zapadający zmierzch nie napawa otuchą. Pomyślałem o Gryfie, on w takich warunkach puszczałby wodę przez włazy, bulaje (okna na statku), a tu wszędzie suchutko. Idę zobaczyć, co robi porucznik i reszta „ogórków”, których przyjęliśmy na pokład. Zmiana kiwania z bocznego na wzdłużne trochę go otrzeźwiła. Ogląda telewizję, ma szczęście, że NRD-owską, bo w innym przypadku bym mu „dołożył”. Wiadro, które przyniósł steward nadal stoi koło stołu. Złośliwie pytam, czy może by coś zjadł. Błagalne oczy i jedno słowo „NIE!”. Żołnierzy, którzy wraz z nim weszli na statek też dopadła choroba morska.
Wracam na pomost, tu jest coraz gorzej. Fala przygięła do pokładu relingi (słupki zapobiegające wypadnięcie za burtę), zabrała z dziobu bęben cumowniczy wraz ze stalową liną, gdzieś odfrunął pokrowiec armaty. Tony wody z hukiem wlewają się na dziób, chmury bryzgów przelatują nad stanowiskiem dowodzenia, zakłócając widzialność. Na pomoście trzeba krzyczeć, by się porozumieć. Wiatr porywa nam słowa z warg niosąc je w otchłań Bałtyku. Szybkość okrętu idącego kontra kursem do fal dodaje się.
Nasz nowy, pachnący jeszcze świeżą farbą ścigacz przy takim wietrze trzyma się wspaniale. Mamy zaledwie czterdzieści dwa metry, silniki o mocy 5000 KM robią swoje. Już mamy łączność z Kochanowskim na UKF. Kapitanowie uzgadniają podejście burta w burtę. Przy takich warunkach nie ma mowy o podaniu cum.
Statek Kochanowski ustawia się tak, aby nas osłonić od fali, podchodzimy od zawietrznej. Idziemy Wolno Naprzód, przez UKF kapitanowie podają prędkość. Teraz już dowódcy nie wypuszczają mikrofonów z rąk. Wykonujemy pierwsze podejście, niestety fala podbija nasz dziób i odskakujemy od burty Kochanowskiego. Cała Naprzód 5000 KM pokazało, co potrafi, cyrkulacja w lewo i znów podejście. Tym razem idziemy równolegle. Gdy nasz dziób zaczyna mijać rufę Kochanowskiego, ta poleciała w naszą stronę. Maszt dostaje się pod obło (zaokrąglenie) rufy, huk, maszt wygina się pod kątem 30 stopni na lewą burtę i tak zostaje, odpada antena radaru. Tym razem Cała Wstecz, odpadamy od obła. Spoglądam na naszego dowódcę, ten opanowany, wymienia parę zdań z kapitanem Kochanowskiego. Sądziłem, że uzgadniają, iż podejście burta w burtę przy tych warunkach jest nie możliwe, jednak pomyliłem się. Trzecie podejście Kapitanowie wykonują na dużo większej szybkości, daje to większą stabilność, lecz powoduje i większe zagrożenie. Nam na zwrocie fala zrywa jedną z tratew. Manetki ustawione na Pół Naprzód, potem parę manewrów maszyną i sterem, udało się – jesteśmy przy burcie statku. Kilkakrotnie większy od nas statek skutecznie nas przysłania. Teraz prawie nami nie kiwa, pomimo wyrzucenia pomiędzy burty wszystkich odbijaczy daje się słyszeć przeraźliwy zgrzyt ocierającego się o siebie żelastwa.
Dowódca wysyła zastępcę i mnie do nadzorowania przejęcia blindziarza, ten schodzi po podanym sztormtrapie na nasz okręt. Nawet sprytnie mu to idzie, jak nic musiał kiedyś mieć kontakt z morzem. Prowadzimy go do mesy, gdzie czeka porucznik, który nawet nie wyszedł na pokład. W mesie blindziarz, porucznik i trzech wopistów z bronią opuszczoną na biodra. Zaczyna się rozmowa, której nigdy nie zapomnę. Porucznik krzyczy do blindziarza: „Co nie podobało się w Polsce Ludowej? Nie podobało się?”. Blindziarz na to: „A panu się podoba? Taki łysy i już porucznik?”. Trójka żołnierzy parsknęła śmiechem. Porucznik wyrzuca żołnierzy z mesy, zostajemy w trójkę, zaczyna się przesłuchanie. Okazuje się, że blindziarzem jest były student Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. Na ostatnim roku coś tam narozrabiał, dostał rok więzienia, gdy wyszedł na pływanie nie chcieli przyjąć, nigdzie nie mógł dostać pracy. Poszedł więc na policję z pytaniem, co ma robić? Tam usłyszał - „róbcie, co chcecie”. „No to się zablindowałem, przecież policja pozwoliła, to co teraz ode mnie chcecie?” -mówi niedoszły uciekinier. Wypatrzył sobie statek, na który wszedł niezauważony przez wachtę, ukrył się w ładowni. Znał godzinę wyjścia, wyliczył sobie, kiedy będą tuż przed Kanałem Kilońskim. Ucieczka mogła się udać, tylko nie wiedział, że statek idzie najpierw na milę pomiarową (tam określa się szybkość jednostki), co zajęło trochę czasu. Wyszedł z ładowni za wcześnie. Gdy to zauważył, zaczął udawać załoganta, wziął pędzel, puszkę z farbą, coś tam malował. Podpadł bosmanowi, bo ten nie przydzielał w tym dniu żadnego malowania. Zamknęli go w magazynku bosmańskim, gdzie przesiedział do naszego przybycia. Takie nagminne blindowanie, często udane, miało miejsce po wprowadzeniu stanu wojennego.
Wchodzimy do Świnoujścia, świta, na nabrzeżu gdzie mamy dobijać następna grupa „ogórków” z bronią na biodrach, plus dowództwo WOP - co też oni wyrabiają?
Maszt i część dziobowa okrętu wyglądają fatalnie, stocznia pewna. Ja schodzę z okrętu, jadę do Gdyni, gdzie jeszcze czeka mnie obrona pracy dyplomowej i promocja.
Kpt ż w Jacek Sobota.
Działam według zasady: Nie dyskutuj z idiotą bo cię będzie próbował sprowadzić do swojego poziomu.
Kpt.ż.w. Jacek Sobota jest absolwentem WSMW w Gdyni, w stopniu kpt.m.w. przeszedł do rezerwy i zaczął służbę na morzu we flocie cywilnej, w której dosłużył się stopnia kpt.z.w. A tak na marginesie nie był" trepem" tylko" kompotem". Dla marynarza określenie" trep" jest obraźliwe, zarezerwowane tylko dla zawodowych" zająców".
Fajnie opisana sytuacja. Sytuacja absurdalna pod względem ekonomicznym. Dzisiaj zresztą też cele polityczne są ważniejsze od ekonomicznych czyli nic się pod tym względem nie zmieniło. Cele polityczne są priorytetem a ekonomia ? A co tam ekonomia, jakoś to będzie.
Piekny artykul Panie Kapitanie starszy M melduje sie do sluzby...
Jeśli ktoś interesuje się tym tematem, to w Lubiniu na ul. Bocznej mieszka Jerzy P., który wraz z kolegą w latach osiemdziesiątych uciekł pontonem z plaży w rejonie Grzybowa koło Kołobrzegu na Bornholm.Wykorzystali lukę w systemie radarów WOP-u.Wyłowili ich duńscy rybacy, a przed Bornholmem czekała na nich ruska Kanonierka.
I właśnie takim badziewiem zajmuje się IPN, za nasze podatki rzecz jasna
"Niemcy swoimi wypadkami wytłuką połowę Świnoujścia" - ale ludzie mają odjazdy. Moja rada - mniej chlać to wtedy wlokące się po dziurawej Wojska Polskiego samochody przestaną być takie straszne. A wszystkim, którzy tak się boją Niemców, proponuję powrót w rodzinne strony.
Z TAKIEGO KOMUNISTYCZNEGO DOBROBYTU CHCIELI UCIEKAC, TO JAKIES NIEPOROZUMIENIE... SLD-PZPR DLALO O LUDZI, NAWET KAZDY MUSIAL PRACOWAC I TA PRACE MIAL...NAWET CYNKCIARZE I PROSTYTUTKI MIALT NA PAPIERZE ZATRUDNIENIA... ZERO BEZROBOCIA...A TERAZ JEST KAPITALIZM I NIKT NIKOGO NIE TRZYMA, CHCESZ TO SOBIE JEDZ.. I CO JEST LEPRZE ??
za komuny poszedl na policje czy raczej milicje:?
Mam jedno pytanie... po co taka informacja tu? Czyzby brakowalo ciekawych informacji? Prosze od reki info.. jedzcie pod granice z ahlbeckiem ale nie szukac pilarzy, a niemcow ktorzy predzej swoimi wypadkami wytłuką polowe swinoujscia niz zrrobi cos z tym nasza przepelniona duma ekipa strozy prawa...
Tjaa. A mój dziadek przez całą wojnę bohatersko ukrywał się w kopcu na ziemniaki. W końcu postanowił walczyć. Wyszedł w 1949r i wysadził pociąg.
Z opisu przygody wynika, że gość faktycznie postąpił dziecinnie a władza dała mu tylko klapsa i potraktowała jak dzieciaka. Ideologiczny dopisek, że" werdykt był narzucony z góry, bo jakże to ktoś normalny ucieka z dobrobytu jaki wtedy był w PRL", nie zmienia oceny. Ale ideologię należy siać, aby wyzyskiwana ludność się nie zbuntowała, więc macie plusa za czujność.
Ale kogo to??
Co to była za syrena przed chwilą? Brzmiało jak alarm bombowy. Spodziewamy się nalotu? Ktoś coś wie?
Trzydzieści dwa lat temu próbę pokonania kajakiem Bałtyku podjął mieszkaniec Mielca – dwudziestoletni wówczas Tomasz Weryński. Wszystkie przygotowania do wyprawy czynił w największej tajemnicy. W styczniu 1982 w Warszawie kupił składany kajak typu „Neptun 08”... TO KTÓRY MAMY ROK ?? 2014 czy 2015 ??...Przyjechał pociągiem do Kołobrzegu, kajak zostawił w przechowali bagażów, - CHYBA przechowalni bagażu ??!! PACANY !!... Niedługo potem innemu uciekinierowi przedstawiono zarzut, że na początku marca 1982 r. z Grzybowa przekroczył morską granicę na" makroskopijnej" łodzi wiosłowej, celem ucieczki na Bornholm. -... chyba MIKROSKOPIJNEJ ŁODZI ??!! I TAKI pisarczyk jest kapitanem żw ?? !!??
WOP-iki wyprodukowali sukces i spieprzyli komus szansę na lepsze życie !
A niech mnie kule biją.
Bajki Pan kapitan opowida, fakty miesza. Ot taka fantazja pomoeszana z fabułą.
teraz mamy tuskoland-kraine mlekiem i miodem płynącą i nikt nie myśli o ucieczce z kraju, ale od razu się wiesza.
To ci dopiero.
czyli kapitan Sobota jest byłem terpem na emeryturze i konczac AMW został kapitanem żeglugi wieliiej.Ciekwe. Ciekawostką jest to że będąc a AMW musiał być w parti i podpisac lojalke z WSI. No ale przynajmniej ładnie pisze.
kpt Sobota nadaje...