"Dzisiaj o godz. 17.00 wychodziłam z lasu (ok 300m do końca)z psami (ścieżka na wprost znaku z napisami ulic Basztowa i Zamkowa). Mój pies usłyszał, że ktoś idzie, zawołałam go. Wszystko rozgrywało się bardzo szybko...podbiegła kremowa suka amstaffa bez kagańca, smyczy (w szelkach). Rzuciła się na mojego psa. Instynktownie zdążyłam go złapać za szyje i podnieść na swoja klatkę piersiową odwracając się do niej plecami. Krzyknęłam „Panie zabierz tego psa!”.
Właściciel szedł spokojnym krokiem (luzaka, bujanym) i odpowiedział: „Nie kręć się tak, bo Ciebie pogryzie”. Bez żadnych emocji zapiał ja na smycz...Mi się ręce trzęsły i kiedy juz ja zapiał, nerwy mi puściły i sie zeskalam (nigdy w życiu się tak nie bałam). Ze łzami w oczach spytałam czemu nie ma kagańca, usłyszałam: „Rzuca się tylko na takich debili”. Zadzwoniłam na policję i zgłosiłam całe zdarzenie.
Mężczyzna ok 40stki, szczupły, czapka z daszkiem na głowie, wysuszona twarz, tępy wzrok, zero emocji.
To nie pierwsza sytuacja w naszym mieście. Czy każdy ma się bać ataku psa?! Zróbmy coś z tym!"
A może Amstaff chciał się pobawić, a kobieta kobieta z tego powodu o mało kupy nie zrobiła. Dlaczego czytelniczki pies też nie miał kagańca i nie był na smyczy?