iswinoujscie.pl • Poniedziałek [16.07.2012, 10:34:25] • Świat
”Ulysses” na Tuamotu
fot. Organizator
Dzięki korespondencjom jakie docierają do nas z pokładu jachtu „Ulysses” mamy cały czas możliwość śledzenia wielkiej okołoziemskiej wyprawy kpt Mirosława Lewińskiego śladami legendarnego polskiego żeglarz Władysława Wagnera. Dziś wrażenia i zdjęcia załogi jachtu przekazane nam w formie zapisków dziennika pokładowego z Polinezji.
13.06 0 1730 opuszczamy z Spencerem Nuku Hiva, trafiając w tzw. okno pogodowe co w tym przypadku oznacza wiatr. Na Pacyfiku pasat nie jest tak stały jak Atlantyku, dużo tutaj cisz. Te 500 mil może zająć sporo czasu. Mamy świetny wiatr ok 20 węzłów, Ulysses znowu pokazał co potrafi, po 3 dobach docieramy do Atolu Ahe, niestety godzinę za późno, jest ciemno, na wejście do Atolu trzeba poczekać do rana. Dryfujemy całą noc czekając na świt. Widok całkowicie różny od wysokich wulkanicznych Markizów, tutaj jest płasko i piaszczysto.
fot. Organizator
Przejścia do wnętrza atolu zawsze są związane z żeglarską emocją.
Tym razem poszło gładko prąd przeciwny ale tylko 3 węzły, spokojna woda.
Jesteśmy wewnątrz atolu kierując się na jedyną tutaj wioskę, około 200 mieszkańców Trochę zbaczając z głównego szlaku trafiamy na farmę pereł, boje zmuszają nas do odwrotu i ściślejszego trzymania się szlaku. Wreszcie kotwica. Jesteśmy w raju. Wokół błękit i szmaragd. Nurkowanie, pływanie, nurkowanie. Tak ja na filmach NG. Po raz pierwszy używam ,, trzeciego płuca” czyli sprężarki z wężami, to na nie czekałem tak w długo w Panamie. Warto było, dzięki Tomek.
Ludzie bardzo sympatyczni, mają czas, lubią jeść i uśmiechać się. Jest tylko drobny problem, który będzie trwał przez całą Polinezję Francuską, nieznajomość języka, która ogranicza kontakt. Natomiast jeżeli znajdzie się wspólną płaszczyznę, język nie jest najważniejszy w komunikacji. Business, jest taką płaszczyzną . Znowu mój młody Amerykanin ze zdumieniem patrzy na wymianę handlową stary komputer i wiatrówka za perły I klasy. Wkrótce Spencer znajduje aparat fotograficzny oraz odtwarzacz MP3 i staje się posiadaczem pereł. Freda szczęśliwa i my zadowoleni.
Szybko minęło pięć dni, czas płynąć dalej,tutaj już nas nic nowego nie spotka.
Piękny nocny pasaż na Rangiroa, gładka woda,świeży wiatr i rano jesteśmy na miejscu. Wejście z emocjami prąd 4-5 węzłów ale poszło dobrze. Kotwica w dół. Nasi przyjaciele z hiszpańskiego Tres Caps, następnego dnia już nie mieli tak wspaniałych warunków spotkał ich wiatr ok. 30 węzłów i spora fala. Rangiroa to największy atol na Tuamotu, możecie wyobrazić sobie jezioro na oceanie? Brzegi to rafa a atol jest 60 km długi i szeroki na 35km. Woda przejrzysta, w miejscu zwanym ,,Akwarium” mnóstwo ryb, do których można podpłynąć na dotknięcie ręki dopóki w ręce nie ma kuszy, ryby bezbłędnie odczytują Twoje zamiary. Wokół zawsze kręci się parę rekinów rafowych ale póki ich się nie zaczepia nie są groźne.
Piękne dni dzielone z załogą Tres Caps Jose i Virge. Płyniemy razem do Błękitnej Laguny oddalonej 18 mil od naszego miejsca kotwiczenia. Cudowny kolor wody.
Duże falowanie zmusza nas po dobie do powrotu na poprzednie miejsce, u wejścia Passe de Tiputa .
Niestety podczas manewrów kotwicznych padła winda, i to jest spory problem a i pewnie wydatek.
We wtorek 3.07. rano o 0730 wychodzimy z Rangiroa, prąd wynoszący jak się okazało osiągał 7,5 węzła.
Wychodzę na żaglach, silnik w pogotowiu, chcę jak Władysław Wagner, Bernard Moitiesier ale jak log zaczął pokazywać zero a GPS 7,5 a do tego doszło spore spiętrzenie wody, pionowa trzymetrowa fala to rozsądnym pomysłem wydało się dodanie mocy silnika.
Na wszelki wypadek wysłałem Spencera aby pozamykał luki. W porę, bo za chwilę na teoretycznie spokojnej wodzie przez pokład przeszły trzy fale. Były Emocje!
fot. Organizator
I było dobrze dopóki nie zszedłem pod pokład gdzie po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy szlag mnie trafił... Mój amerykański załogant, zamknął luki ale na rozszczelnieniu co jest stosowane dla wentylacji, dzięki czemu ze sto litrów słonej wody znalazło się w jachcie, większość w mojej koji. Bez sensu.
fot. Organizator
Wszystko można wysuszyć ale Kindle”a, w którym miałem sporo książek zreanimować się nie dało. Spora strata. Okazało się, że po miesiącu na Ulyssesie Spenci, nie dostrzegł subtelności w zamykaniu okien. Co robić? Nic, bo mimo zachodniego przytępienia kulturowego to dobry chłopak i sprawny załogant.
Okazało się, że nie zdążyliśmy w porze dziennej do Tikehau, trzeba by czekać do rana, płyniemy więc na legendarne Tahiti. Piękna żegluga w pełni księżyca, jasno jak w dzień. Cudownie upajająco. Lubię długie przeloty. Do Papeete trafiamy o po zachodzie słońca ale decyzja jest jedna: wchodzimy. Po prawdzie wejście nie jest trudne a do tego komfort mapy elektronicznej. Godzina 2030 cumy na kei przy głównym bulwarze stolicy Polinezji.
Tuamotu 16.06 -3.07.2012
13.06 0 1730 opuszczamy z Spencerem Nuku Hiva, trafiając w tzw. okno pogodowe co w tym przypadku oznacza wiatr. Na Pacyfiku pasat nie jest tak stały jak Atlantyku, dużo tutaj cisz. Te 500 mil może zająć sporo czasu. Mamy świetny wiatr ok 20 węzłów, Ulysses znowu pokazał co potrafi, po 3 dobach docieramy do Atolu Ahe, niestety godzinę za późno, jest ciemno, na wejście do Atolu trzeba poczekać do rana. Dryfujemy całą noc czekając na świt. Widok całkowicie różny od wysokich wulkanicznych Markizów, tutaj jest płasko i piaszczysto.
Przejścia do wnętrza atolu zawsze są związane z żeglarską emocją.Tym razem poszło gładko prąd przeciwny ale tylko 3 węzły, spokojna woda.Jesteśmy wewnątrz atolu kierując się na jedyną tutaj wioskę, około 200 mieszkańców Trochę zbaczając z głównego szlaku trafiamy na farmę pereł, boje zmuszają nas do odwrotu i ściślejszego trzymania się szlaku. Wreszcie kotwica. Jesteśmy w raju. Wokół błękit i szmaragd. Nurkowanie, pływanie, nurkowanie. Tak ja na filmach NG. Po raz pierwszy używam ,, trzeciego płuca” czyli sprężarki z wężami, to na nie czekałem tak w długo w Panamie. Warto było, dzięki Tomek.
Ludzie bardzo sympatyczni, mają czas, lubią jeść i uśmiechać się. Jest tylko drobny problem, który będzie trwał przez całą Polinezję Francuską, nieznajomość języka, która ogranicza kontakt. Natomiast jeżeli znajdzie się wspólną płaszczyznę, język nie jest najważniejszy w komunikacji. Business, jest taką płaszczyzną . Znowu mój młody Amerykanin ze zdumieniem patrzy na wymianę handlową stary komputer i wiatrówka za perły I klasy. Wkrótce Spencer znajduje aparat fotograficzny oraz odtwarzacz MP3 i staje się posiadaczem pereł. Freda szczęśliwa i my zadowoleni.
Szybko minęło pięć dni, czas płynąć dalej,tutaj już nas nic nowego nie spotka.
Piękny nocny pasaż na Rangiroa, gładka woda,świeży wiatr i rano jesteśmy na miejscu. Wejście z emocjami prąd 4-5 węzłów ale poszło dobrze. Kotwica w dół. Nasi przyjaciele z hiszpańskiego Tres Caps, następnego dnia już nie mieli tak wspaniałych warunków spotkał ich wiatr ok. 30 węzłów i spora fala. Rangiroa to największy atol na Tuamotu, możecie wyobrazić sobie jezioro na oceanie? Brzegi to rafa a atol jest 60 km długi i szeroki na 35km. Woda przejrzysta, w miejscu zwanym ,,Akwarium” mnóstwo ryb, do których można podpłynąć na dotknięcie ręki dopóki w ręce nie ma kuszy, ryby bezbłędnie odczytują Twoje zamiary. Wokół zawsze kręci się parę rekinów rafowych ale póki ich się nie zaczepia nie są groźne.
Piękne dni dzielone z załogą Tres Caps Jose i Virge. Płyniemy razem do Błękitnej Laguny oddalonej 18 mil od naszego miejsca kotwiczenia. Cudowny kolor wody.
Duże falowanie zmusza nas po dobie do powrotu na poprzednie miejsce, u wejścia Passe de Tiputa .
Niestety podczas manewrów kotwicznych padła winda, i to jest spory problem a i pewnie wydatek.
We wtorek 3.07. rano o 0730 wychodzimy z Rangiroa, prąd wynoszący jak się okazało osiągał 7,5 węzła.
Wychodzę na żaglach, silnik w pogotowiu, chcę jak Władysław Wagner, Bernard Moitiesier ale jak log zaczął pokazywać zero a GPS 7,5 a do tego doszło spore spiętrzenie wody, pionowa trzymetrowa fala to rozsądnym pomysłem wydało się dodanie mocy silnika.
Na wszelki wypadek wysłałem Spencera aby pozamykał luki. W porę, bo za chwilę na teoretycznie spokojnej wodzie przez pokład przeszły trzy fale. Były Emocje!
I było dobrze dopóki nie zszedłem pod pokład gdzie po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy szlag mnie trafił... Mój amerykański załogant, zamknął luki ale na rozszczelnieniu co jest stosowane dla wentylacji, dzięki czemu ze sto litrów słonej wody znalazło się w jachcie, większość w mojej koji. Bez sensu.
Wszystko można wysuszyć ale Kindle”a, w którym miałem sporo książek zreanimować się nie dało. Spora strata. Okazało się, że po miesiącu na Ulyssesie Spenci, nie dostrzegł subtelności w zamykaniu okien. Co robić? Nic, bo mimo zachodniego przytępienia kulturowego to dobry chłopak i sprawny załogant.
fot. Sławomir Ryfczyński
Okazało się, że nie zdążyliśmy w porze dziennej do Tikehau, trzeba by czekać do rana, płyniemy więc na legendarne Tahiti. Piękna żegluga w pełni księżyca, jasno jak w dzień. Cudownie upajająco. Lubię długie przeloty. Do Papeete trafiamy o po zachodzie słońca ale decyzja jest jedna: wchodzimy. Po prawdzie wejście nie jest trudne a do tego komfort mapy elektronicznej. Godzina 2030 cumy na keji przy głównym bulwarze stolicy Polinezji.
Pięknie tam! Pozdrowienia dla kapitana Mirka! Jeszcze wspominam jak żegnaliśmy go na kei, a to już lata mijają!
To już rejs Bielikiem jest bardziej ekstremalny niż w takiej łupinie po orzechu.