- W Polsce szejk budzi jednoznaczne skojarzenia: właściciel szybów naftowych, a więc człowiek niezwykle bogaty, a przy tym bardzo wpływowy.
- W Iraku szejk nie ma nic wspólnego z szybami naftowymi. U nas szejk znaczy tyle samo, co przywódca rodziny, klanu albo plemienia. Jest to osoba bardzo szanowana w swoim środowisku i rzeczywiście wpływowa. Są u nas szejkowie i bogaci, i biedni. Ja zaliczam się do tych pierwszych.
- Jak wielkie jest pana bogactwo?
- Bogactwem naszego kraju do niedawna było rolnictwo. Ostatnio jednak w całym Iraku przeżywa ono upadek. Jeśli chodzi o mnie, na terenie środkowego Eufratu posiadam tysiące hektarów ziemi, hoduję bydło i mam stawy rybne, które są bardzo opłacalną częścią produkcji rolnej. Mieszkam w domu o powierzchni 500 metrów kwadratowych. A moją posiadłość otaczają dwa akweny, każdy wielkości 25 tysięcy metrów kwadratowych. W swoim gospodarstwie zatrudniam setki osób.
- Jest pan jednocześnie przewodniczącym rady szejków pięciu irackich prowincji. Jak na tych terenach wygląda życie przeciętnej rodziny?
- Sytuacja jest bardzo trudna, a czasami wręcz dramatyczna. Sporo osób pracuje w firmach państwowych i ci ludzie żyją bardzo skromnie. Ale najważniejsze, że nie głodują, że w ogóle mają pracę. Ich pensje wzrosły ostatnio do poziomu, który wystarczy jedynie na przeżycie. Pozostali polegać muszą na własnej przedsiębiorczości, a z tym bywa różnie. Ci, którzy mają prywatne zakłady, muszą zmierzyć się z rynkiem. W porównaniu do reżimu Saddama, ceny na niemal wszystkie towary i usługi wzrosły i to bardzo. Na przykład gaz, na którym się gotuje, podrożał aż dziesięciokrotnie. Ogromnie wzrosły ceny benzyny, która przecież jest używana nie tylko do samochodów, ale służy do napędzania maszyn rolniczych, pomp nawadniających ziemię, agregatów prądotwórczych... I mimo tych wysokich cen, niestety, brakuje i gazu, i benzyny. Natomiast można ją dostać bez problemu, ale na czarnym rynku, po cenach tak horrendalnych, że tylko nielicznych stać na ten luksus.
- Jak to możliwe?! Przecież Irak „śpi” na złożach ropy naftowej!
- Problem jest taki, że produkcja benzyny została obniżona aż o 80 procent. A z tych 20 procent, jakie mamy, większość jest wywożona za granicę. Na domiar tego kraje, które zabierają od nas benzynę, nie zawsze na czas wywiązują się ze spłatą.
- Za dyktatury Saddama było lepiej?
- Mam nadzieje, że nie przeczytają tego saddamiści, ale powiem tylko, że za reżimu Husajna straconych zostało z mojego plemienia 38 młodych ludzi. Przemoc była ogromna ze strony politycznej. Natomiast sytuacja gospodarcza bez wątpienia była lepsza niż w tej chwili.
- Ale dziś już nie musi pan obawiać się o swoje życie.
- Teraz moje życie zagrożone jest ze strony radykalnych partii religijnych, choćby dlatego, że jestem zaprzyjaźniony z siłami koalicji, że przyjaźnię się z Polakami, z Amerykanami... Ciągle muszę uważać, bo jestem na liście do stracenia.
- Jak pan dba o ochronę swoją, rodziny i plemienia?
- Moje plemię rozciąga się między Diwaniyah, Al-Hillah a Karbalą. Liczy 72 tysiące mężczyzn i wszyscy są uzbrojeni. A więc dla sadrystów stanowimy równowagę. Niedawno armia Mahdiego zaatakowała mój klan w Hillah i wywiązała się między nimi walka. Jeśli zaś chodzi o moją osobistą ochronę, to zawsze podróżuję z sześcioma ochroniarzami. Mają oni zgodę z ministerstwa spraw wewnętrznych na posiadanie broni. Ja też noszę pistolet.
- Zamierza pan kiedykolwiek odwiedzić Polskę?
- Miałem zaproszenie do Polski jako członek rady prowincji Babilon. Wszystkie formalności były już załatwione, ale niestety, ze względu na obecną sytuację w Iraku musiałem z wyjazdu zrezygnować. Starałem się jednak jak najwięcej dowiedzieć o pani kraju. I wiem tylko tyle, że w Polsce jest bardzo duża różnica temperatur między latem a zimą. Że są duże miasta z szerokimi ulicami i że jest to kraj bardzo zaawansowany w rozwoju. Jeśli nadarzy się ponownie sposobność wyjazdu, to na pewno pojadę. Mam wielu kolegów w radzie prowincji, którzy już byli w Polsce. Jeden ze znajomych ma nawet firmę, która zajmuje się utrzymaniem kanalizacji. Ale niestety, nasz kontakt mailowy ostatnio się urwał.
- Nie myślał pan o nawiązaniu współpracy z którymś z polskich przedsiębiorstw rolnych albo zakładów przetwórczych?
- Na pewno głównym produktem, z jakim Irak mógłby wejść na polski rynek, byłyby nasze daktyle. Możemy zasypać nimi wasz kraj. Pod koniec czerwca w Diwaniyah miała odbyć się polsko-iracka konferencja gospodarcza z udziałem waszych biznesmenów oraz konferencja rolnicza. Ale rząd polski odwołał ją z uwagi na niebezpieczną sytuację w naszym kraju. Szkoda, że tak się stało. Miałem zamiar nawiązać bezpośrednie kontakty z polskimi przedsiębiorcami. Chciałem też przedstawić listę towarów, które my możemy zaoferować do eksportu, jak i listę towarów, które chcielibyśmy importować z Polski.
- Czego Irak potrzebuje w tej chwili najbardziej?
- Brakuje nam wszystkiego. A najbardziej fabryk do wytwarzania cementu i przetwórstwa naftowego. Potrzebny jest nam asfalt, linie do produkcji nawozów sztucznych... Tych potrzeb mamy oczywiście więcej i właśnie przygotowuję taką listę. Mam nadzieje, że kiedyś będę miał okazję przedstawić ją polskim przedsiębiorcom.
- Dziękuję.
Jak Amerykanie wyjdą z Iraku, to zasypią nas uciekinierzy z Iraku, a nie daktyle. Aż mi się moher na berecie jeży, gdy pomyślę jakie problemy przywleka nam w prezencie.
Fajna czapaja :)))
Podobnie jak u nas, też najbardziej potrzebujemy cementu i asfaltu.