Dr Józef Pluciński • Poniedziałek [21.02.2011, 06:42:13] • Świnoujście
Tawerny, knajpy i restauracje Świnoujścia cz. 4
Neon reklamujący lokale gastronomiczne Świnoujścia, sfatygowany jak ta gastronomia.(fot. Andrzej Ryfczyński
)
Rozwijającej się w pierwszych powojennych latach, niezwykle intensywnie sieci prywatnych zakładów gastronomicznych, towarzyszył też równie intensywny rozwój placówek handlu prywatnego i rzemiosła. Mimo znacznych trudności w komunikacji i transporcie, pozwoliło to na zapewnienie zamieszkałym tu osadnikom polskim znośnych mimo wszystko warunków życia.
W latach 1948 – 50, te realia zaczęły się jednakże mocno zmieniać. Miało to związek z procesami zachodzącymi w skali kraju. Już w 1947 roku rozpoczął się sterowany przez rządzącą lewicę proces rugowania z życia gospodarczego elementów uznawanych za kapitalistyczny przeżytek i nagonka na „prywaciarzy”. W czasach zapoczątkowanej wówczas słynnej „bitwy o handel”, pod pretekstem walki ze spekulacją likwidowano sektor prywatny w handlu, rzemiośle, gastronomii. Narzędziem były dotkliwe kary finansowe i tzw. domiary. Prywatnym przedsiębiorcom odmawiano nabywania lub wynajmowania pomieszczeń, drobiazgowo egzekwowano wszelkie przepisy porządkowe, drastycznie podniesiono podatki i opłaty. Wobec opornych lub po prostu niewygodnych, tu w strefie nadgranicznej stosowano nawet nakaz opuszczenia miasta i powiatu, bez możliwości odwołania się.
Podjęte działania okazały się niezwykle skuteczne. Już w czerwcu 1949 roku ówczesny starosta powiatowy, składając sprawozdanie z działalności swego urzędu stwierdził: Na czynnych w minionym okresie 49 prywatnych placówek gastronomicznych, zostało zlikwidowane 40, co wpłynęło dodatnio na zmniejszenie pijaństwa i warcholstwa w powiecie. Likwidacja placówek prywatnych, daje możności rozwojowe placówkom uspołecznionym …
Co zatem pozostało po tej „bitwie” w świnoujskiej gastronomii ? Wielu ówczesnych restauratorów po likwidacji zakładów wyjechało „do Centrali” ci którzy pozostali, zatrudnili się w pozostałych, społecznych „placówkach zbiorowego żywienia” lub też szukało zatrudnienia gdzie indziej. Dla przykładu podam, że dwaj znani gastronomicy Stefan Sitarz i Stanisław Kleczewski, na czas jakiś znaleźli zatrudnienie w miejscowym Prezydium PRN.
A zakłady ? Większość ich została zlikwidowana, niektóre przekształcono w punkty zbiorowego żywienia, absolutnie deficytowe i po pewnym czasie zostały również zamknięte.
Musiejki zamieniona na jadłodajnię, w kilka lat potem została rozebrana. (fot. Archiwum autora
)
Kilka przejęła miejscową PSS, a między innymi kawiarnię „Obywatelską”, bar Musiejki, na rogu Placu Wolności i obecnej Armii Krajowej, restaurację „Bałtyk” późniejszą „Europę” przy Placu Stalina ( dziś Plac Rybaka). Wkrótce jednak gospodarzem niemal całej gastronomii stała się państwowa firma, co i rusz zmieniająca nazwę i podporządkowanie. Oszczędzę czytelnikom ich wymieniania. Niezależnie od ich nazwy wszystkie bez wyjątku lokale „jechały na deficycie”, na co wpływ miały m.in. centralne normatywy określające receptury, technologię, ceny. Jakość restauracyjnego jedzenia zeszła na psy. Aby utrzymać się w normowanej cenie, obniżano po prostu jakość składników. Królowały więc „obiady popularne” bigos, mielony, grochówka, kaszanka czasami płucka i tylko kucharz wiedział, co klientowi do talerza trafiało. Owo „zbiorowe żywienie” faktycznie wódą a rozwodnionym piwskiem stało.
Mimo wzrostu liczby mieszkańców związanym z budową bazy rybackiej i powolnym rozwojem miasta w latach 50-ych i 60-ych ubiegłego wieku, gastronomia po ciosach zadanych podczas „bitwy o handel” nie mogła się podnieść. W mieście działało zaledwie kilka lokali o zasłużenie najgorszej opinii. W śródmieściu był to bar „Centralna”, wielce zasłużona rozpijania przy Armii Czerwonej, „Europa” przy Placu Stalina ( Plac Rybaka ), bar „Morski” na rogu Hołdu Pruskiego i okrutna mordownia „Przystań” na Barlickiego. Ówczesna gastronomia była ulubionym tematem interpelacji radnych, prasowej krytyki i kontroli przeróżnych komisji społecznych. Rzec by można, że ich krytyka była bezpiecznym wentylem zmniejszającym społeczne niezadowolenie. Typowym przykładem było spostrzeżenie komisji kontrolującej kawiarnię „Obywatelską” w 1953 roku: „ W bufecie prócz piwa, wina i dwóch półmisków śledzi marynowanych nie było nic do jedzenia, a dyrektor WZG po linii zaopatrzenia tym wypaczeniem się nie interesuje”. Na dobrą sprawę nikt tych uwag krytyki poważnie nie traktował.
Po roku 1958, kiedy to miasto ponownie złapało rozwojowy wiatr w żagle, uruchomiono jeszcze „Jantar” na Placu Słowiańskim, sławną później „Hotelową” przy hotelu „Bałtyk”, wyremontowano bar „Wenecja” na Grunwaldzkiej i „Neptun” przy Placu Wolności. W latach 1958 – 59 otwarto też dwa, na owe czasy luksusowe lokale, a mianowicie w dzielnicy nadmorskiej „Albatros” w śródmieściu „Gryfię”.
Załoga kelnerska restauracji „Albatros”, 1967 r. (fot. Andrzej Ryfczyński
)
Upowszechniły się także kawiarnie, potępiane niegdyś, jako ośrodki drobnomieszczańskiego stylu życia. Na obecnej ulicy Monte Cassino otwarła swe podwoje „Niezapominajka” ( późniejszy „Bim-Bom” ), w dzielnicy nadmorskiej PSS –wska „Parkowa” w pozostałościach dawnego Domu Zdrojowego. W wyniku współdziałania PSS i Powiatowego Domu Kultury powstała też kawiarnia „Teatralna” mająca statutowe ambicje nie tylko pijania kawy i mocniejszych trunków ale też prowadzenie działalności kulturalnej, wieczorków tanecznych, wystaw itp. Różnie z tym bywało, ale próby czynione były. Całkiem udanie mariaż działań kulturalnych i gastronomicznych realizowany był we wspomnianej „Parkowej” w której to, dzięki współpracy z „Estradą” i nieodżałowanej pamięci panem Jackiem Nieżychowskim, udało się w latach 1967 – 70 zorganizować, w cyklu „Z piosenką non stop” koncerty takich wykonawców jak Czesław Niemen, Helena Majdaniec, Kasia Sobczyk, Karin Stanek i wielu, wielu jeszcze innych.
Występ Czesława Niemena w kawiarni „Parkowa”. (fot. Andrzej Ryfczyński
)
Świnoujskie, coraz liczniejsze już lokale gastronomiczne, szczególnie te przewidziane dla klienteli bardziej zamożnej i gości zagranicznych, stały się niemal od początku swego istnienia, miejscem działania tzw. półświatka. W godzinach popołudniowych i wieczornych stoliki i miejsca barowe „Albatrosa”, „Gryfii” czy „Hotelowej” za cichą zgodą kierowników, obsiadały adeptki najstarszego zawodu świata. Dodam, że próby wypraszania ich z lokali doprowadzały do zbiorowych skarg w dyrekcji WZG a nawet u władz politycznych. Charakterystycznym zjawiskiem w wymienionych świątyniach ówczesnej gastronomii, byli też młodzi ludzie wyręczający NBP w wymianie obcych walut na polskie złotówki, nazywani potocznie „cinkciarzami”,. Podobnie jak wspomniane wyżej bezpruderyjne panie, w lokalach tych „cinkciarze” kontaktowali się ze swymi potencjalnymi klientami gośćmi zagranicznymi. O tych sprawach zamierzam w najbliższym czasie napisać więcej.
Restauracja „Jantar” na Placu Słowiańskim. Na pierwszym planie budowa rozebranego już pomnika.(fot. Andrzej Ryfczyński
)
W nowych warunkach działania powstawały też prywatne przedsiębiorstwa, kafejki, punkty małej gastronomii, kioski. Do działalności powrócił m.in. znany z pierwszych powojennych lat pan Stanisław Sitarz, który na obecnej ulicy Bohaterów Września uruchomił restaurację „Bałtycką” słynącą z dobrego jedzenia, jakie tam serwowano. W jego ślady poszli inni i kilka lat później prywatna gastronomia stanowiła liczącą się konkurencję dla tej uspołecznionej.
Lata 70-te i 80-te to okres bardzo szybkiego rozwoju dziwolągu właściwego tamtym czasom a mianowicie zakładów ajencyjnych. Były one w gruncie rzeczy przedsięwzięciem prywatnym, ale działającym pod parasolką jednostki uspołecznionej. Były to zwykle PSS lub WZG ale z czasem doszlusowały też „Pomerania”, „Gromada” a nawet PTTK. Jako lokale agencyjne działały z reguły niewielkie zakłady gastronomiczne, bary, pijalnie, jadłodajnie itd. Niektóre, jak np. bar piwny „Homar” na ulicy Grunwaldzkiej ciszyły się dobrą opinią i wzięciem u klienteli. We wspomnianym barze, nie tylko że piwa nie rozcieńczano, ale dbano, by było schłodzone i w czystych kuflach. Co też było niezbyt powszechne, daniom garmażeryjnym nadawano odpowiedni smak, zawartość i wygląd. Prowadzący lokal ajent dbał nadto o właściwe zachowania klientów, zatrzymując sprzedaż piwa w momentach, gdy atmosfera na sali stawała się zbyt gorąca. Egzekwował też używanie bezpłatnej toalety, co wówczas w tego typu lokalach należało do rzadkości.
Na tej części zamknąć chcę i tak już długi cykl poświęcony naszej gastronomii, chociaż długo by jeszcze można o tym prawić. Zarysowana w ostatnim odcinku rzeczywistość, wraz ze zamianami panującego w Polsce systemu politycznego i gospodarczego odeszła do historii. Zastąpiła ją całkowicie nowa, ponoć kapitalistyczna. Piszę „ponoć”, bo tu i ówdzie coś z tamtych, minionych czasów jeszcze zostało. No ale nie od razu Kraków zbudowano.
Rozbiórka „Żeglarskiej” – symbol odejścia do niebytu pewnego okresu w dziejach świnoujskiej gastronomii. (fot. Andrzej Ryfczyński
)
Ponieważ ten temat i związane z tym pokrewne, przygotowuję w rozszerzonej nieco wersji do kolejnego tomu „Gawęd o moim mieście”, wdzięczny będę za wszelkie uwagi i informacje z tym i pokrewnymi związane.
źródło: www.iswinoujscie.pl
Zobaczcie w Neptunie wieczorem w soboty przy czym się teraz bawią i jak się bawią. Piwo, paluszki słone i duży ekran na ścianie.
a teraz pseudo tureckich kebabów ci dostatek
Panie Józefie!, a o słynnej restauracji Leśna/na Grotgera/ zwanej potocznie teksasem pan nic nie napisał, gdzie radzieckie oficery po cywilnemu ukradkiem przed północą przychodzili się tęgo napic, a cyganki ich obrabiały, zresztą nie tylko ich. Porządna była to mordownia z dancingami należąca do WZG/potem chyba WSS/
I komu to przeszkadzało!
"Aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej..." ...Tak prawił swego czasu, co niektórym dobrze znany.Edzio Gierek...
To byly czasy, gdy w socjalistycznych portfelach nigdy nie brakowalo kasy. Ludzie sie bawili, cieszyli z zycia, co roku zylo sie coraz lepiej.
Tym razem jakoś zbyt pobieznie o lokalach z lat 1980-2000 a na prawdę jest o czym pisać
TO BYLY CZASY. SZEWDZI, PROSTYTUTKI, CYNKCIARZE, SCANDIA, EWA, GRYFIA...ZYC NIE UMIERAC.
To były czasy. Swój najlepszy okres miały, kiedy obok Sopotu Świnoujście było perłom Bałtyku. Wtedy w 1967 roku uruchomiono regularną linię promową do Szwecji. Szwedzi jako jedyny kraj zachodni zniósł wizy. Mało kto o tym pamięta. Szwecja była zawsze dla nas największym przyjacielem. Turyści ze Szwecji chętnie gościli w naszych knajpkach. Marynarze polubili Gryfię...